Zmarł Edmund Neustein. Księgarz, antykwariusz, bibliofil, znawca książek, a przede wszystkim ich łowca. Pasjonat. Kiedyś, podczas pobytu w Tel Awiwie, powiedziałem mu, że miałem takiego studenta, dzisiaj już absolwenta (właściwie podwójnego absolwenta, gdyż pod wpływem głosu serca napisał pracę magisterską również swojej ówczesnej ukochanej, którą rzucił dopiero po ukończeniu dzieła, upewniwszy się, że zdała egzamin) bibliofila nad bibliofile. Bo też był i jest Mirek Mąka zjawiskiem nieprawdopodobnym. Najbardziej niebywałe szpargały znajduje nieomylnie – Bóg raczy wiedzieć jak – i do tego w wyjątkowym tempie. Wiem o tym z licznych doświadczeń, o jednym jednak wspomnę, bo stanowi swoisty rekord. Brat mojej babci po kądzieli Włodzimierz Krukowicz zajmował się w początku wieku, w Witebsku, konspiracją polską. Z tego tytułu współwydawał w kilkunastu egzemplarzach jakieś nielegalne pisemko. Ani tytułu nie mogłem podać, ani dokładnych lat wydawania. Bo i po co? Mirek oczywiście znalazł! Tajną broszurkę z Witebska po osiemdziesięciu latach! Otóż właśnie o Mirku opowiadałem Neusteinowi. Słuchał z roztargnieniem, tak jak się grzecznościowo toleruje gawędy przybyszy z daleka. Machinalnie wziął adres. Potem przeszliśmy do innych tematów.
Trzy albo cztery lata później zupełnie przypadkowo natknąłem się w Warszawie (sic!) na ulicy Podwale, koło pomnika Kilińskiego, na Mirka i Neusteina pogrążonych w przyjacielskiej rozmowie. I przyznam, że choć powinienem, wcale nie byłem zdziwiony. Poruszyła mnie raczej oczywistość zdarzenia. Przecież oni musieli się spotkać. Rzecz jasna Neustein zapewniał, że przyjechał do Polski również w wielu innych sprawach. Ale ja i tak wiedziałem swoje.