Archiwum Polityki

Pół czarna giełda

Typek objaśniał typkowi funkcjonowanie giełdy:
– Słuchaj, kupujesz parkę królików. I one mnożą się jak króliki. Masz sto tysięcy królików, dwieście tysięcy królików, milion królików. I wtedy przychodzi krach.
– Krach?
– Powódź. A ty patrzysz na to i pocieszasz się: nie ma głupich! Następnym razem zacznę od karpi.

Mam własną giełdę, podobną do tej anegdotki. Każdego ranka obserwuję z napięciem, kto się obsunął, czyje akcje zwyżkują. Ostatnio furorę robi góralszczyzna w wersji śpiewanej. Takiego powodzenia harnasie nie mieli nawet w czasach, gdy odkrywał ich doktor Chałubiński, a gromady poetników uważały za szczyt szczęścia spotkania z bacą w guńce i parzenicach – tete ŕ tetemajer. Potem nadeszła epoka wizyt na Podhalu Karola Szymanowskiego; wielkie to było panisko, do dziś czule wspominane przez jednozębnych Wawrytków. Za Karolem S. pociągnęli inni – baby i dziady, burżuje i witkacolodzy. Nieraz romanse z juhasami stawały się dramatem. Jak chociażby ten, opisany przez satyryka. O związku górala ze starozakonną:

Raz rodacy żonie bacy
Dali macy moc na tacy.
Ktoś do bacy rzekł: Bądź cacy,
Nie bierz z tacy naszej macy
Baca odparł: Niechaj stracę!
Poczym lekko ruszył macę.
Jeden z gości, mnąc IKC-a,
Tak się do kompanów zwraca:
– Albośmy to jacy-tacy:
Baca maca macę z tacy!

Co było dalej w wierszyku Minia, lepiej nie pytać. Dramaty sprzed lat miały wymiar kameralny. O góralu wiedziało się tyle, że wraca lub nie wraca do hal. Wtedy nie było postaci tak ambitnych jak burmistrz Zakopanego. Domagający się (w przerwach między pielgrzymkami z szopką do Rzymu) zorganizowania Olimpiady Zimowej w mieścinie, do której śnieg trzeba dowozić.

Polityka 9.2001 (2287) z dnia 03.03.2001; Groński; s. 93
Reklama