Zmiany są tuż za progiem. Dobiegają końca prace nad ordynacją do Sejmu i Senatu i zmianą ustawy o partiach politycznych. Jedne z najważniejszych postanowień dotyczą właśnie finansowania partii politycznych i są kontynuacją postanowień zawartych w ordynacji prezydenckiej, w której już ograniczono wydatki na kampanię, uregulowano kwestie jawności i kontroli. Teraz ma nastąpić domknięcie sytemu, pozamykanie furtek, którymi do polityki wciskać się będzie lewa kasa. W zamian za to do polityki wpłynąć mają pieniądze z budżetu. Większe niż dotychczas, bowiem finansowanie partii z budżetu nowością nie jest. Ugrupowania polityczne już biorą budżetowe pieniądze. I to wcale nie takie małe.
Obecnie partie mają kilka oficjalnych źródeł finansowania. Składają się na nie dochody z działalności gospodarczej, z odsetek i dywidend, z darowizn i zbiórek publicznych, składek członkowskich oraz właśnie z dotacji budżetowych. Na te ostatnie mogą liczyć ugrupowania, które startowały w wyborach i zdobyły minimum 3 proc. głosów. Analiza składanych sprawozdań pokazuje, że składki członkowskie, a więc to źródło finansowania, które byłoby najbardziej pożądane przez obywateli, stanowią niewielki i stale malejący procent partyjnych dochodów (od jednego do kilkunastu procent). Nie tylko dlatego, że składki są niskie, także dlatego, że instytucja martwych dusz w partiach mocno się rozpowszechniła (wystarczy przypomnieć afery wstrząsające Unią Wolności przed grudniowym kongresem, kiedy to rozwiązywano nawet koła martwych dusz), a także dlatego, że aby popisać się wielką liczbą członków, ustala się składki na bardzo niskim poziomie albo w ogóle się ich nie ściąga. Trudno przecież zrozumieć, dlaczego tak wielka liczebnie partia jak PSL praktycznie nie ma dochodów ze składek.
Największą pozycję stanowią dochody z działalności gospodarczej (w przypadku PSL żyjącego z wynajmowania pomieszczeń jest to ponad 80 proc.