Wystarczyło ujawnienie w TVP sprawy ułaskawienia w 1993 r. pruszkowskiego ptaszka „Słowika”, aby ruszyła cała lawina, w tym oskarżenia lub też pomówienia o korupcję w najwyższym prezydenckim urzędzie (swoją drogą we wrześniu ub.r. tę samą informację podało „Życie” i pies z kulawą nogą się nie zaciekawił). Lech Wałęsa, ówczesny prezydent tłumaczył najpierw, że „ktoś mu podłożył papiery”. Stanisław Iwanicki, przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości, zwrócił się więc do prokuratora generalnego, by ten zbadał (rzecz bez precedensu w Polsce) okoliczności ułaskawienia dzisiejszego szefa gangu pod kątem korupcji w Kancelarii. W tym czasie Lech Wałęsa zmienił wersję; stwierdził, że jednak wiedział, kogo ułaskawiał, ale był to wtedy „drobny złodziejaszek”, nie żaden mafioso.
Lech Kaczyński, prokurator generalny, wszczął postępowanie wyjaśniające. Nagle okazało się, że trwa już śledztwo o przyjęcie łapówki 150 tys. dolarów przez urzędników Kancelarii. Media poinformowały, że niejaki „Masa”, przestępca związany z „Pruszkowem”, będąc dziś koronnym świadkiem, obciąża Mieczysława W. i Lecha F. (wiadomo, że świadek koronny może powiedzieć wszystko co chce).
Głośny przeciek
Lech Falandysz, prawnik Wałęsy, zaprzeczył, by cokolwiek wiedział na temat nieprawidłowego ułaskawienia „Słowika”. Przeciek ze śledztwa do prasy uznał zaś za celowe działanie Kaczyńskiego, dziś prokuratora generalnego, wtedy – odsuniętego przez Wałęsę polityka. Falandysz zapowiedział, że wystąpi z oskarżeniem w związku z „ujawnieniem tajemnicy śledztwa”, bo to go obraża i poniża w opinii publicznej. Natomiast Mieczysław Wachowski, niedostępny przez dwa tygodnie dla mediów, oświadczył w „Faktach” TVN, że postara się dla Kaczyńskiego o psychiatrę, a nawet gdyby to kosztowało – znajdzie sponsorów.