Archiwum Polityki

Polak Małyszem

Na to czekali wszyscy kibice w Polsce, a także ci, którzy sportem interesują się tylko przygodnie. W piątek na średniej skoczni w Lahti Adam Małysz pogrążył rywali i zrewanżował się Martinowi Schmittowi za porażkę w poprzednim konkursie. Ale zwycięstwo skoczka z Wisły można oceniać nie tylko w sportowych kategoriach i być może nie ten wymiar sukcesu jest tu najważniejszy.

Polacy bardzo szybko stali się ekspertami od skoków narciarskich. Już byle kibic potrafi ocenić wyjście zawodnika z progu, techniczne subtelności lotu i styl, a także pewność lądowania z wykrokiem, fachowo zwanym telemarkiem. Wiemy, jak nazywają się najwięksi konkurenci Małysza i że loty narciarskie to nie to samo co skoki. Poprawiliśmy się z geografii i orientujemy się już, że Beskidy i Tatry to nie to samo. Modne stały się peregrynacje do Harrachova lub przynajmniej do Wisły, gdzie można zobaczyć wyciąg Pasieki, na którym nasz mistrz zaczynał sportową przygodę, odwiedzić sklep prowadzony przez żonę trenera Apoloniusza Tajnera czy choćby zajrzeć do baru U Bociana – sławnego już niemal tak, jak cukiernia w Wadowicach specjalizująca się w papieskich kremówkach.

Dla domorosłych ekspertów było też jasne jak zimowa noc w Petersburgu, że Adam Małysz musiał zdobyć mistrzowski tytuł. Przecież wszystko na to wskazywało: i seria zwycięstw w Pucharze Świata, i nienotowany w annałach triumf w Konkursie Czterech Skoczni (polski zawodnik jako pierwszy w historii zgromadził łącznie ponad 1000 pkt. oraz, co także niespotykane, wyprzedził następnego skoczka o ponad 100 pkt.), niebywały ponad 150-metrowy skok w Willingen, najlepsze wyniki podczas treningów i skoków próbnych. Małyszowi pomóc miała także magia miejsca. Przecież to właśnie w tym samym Lahti w 1978 r. w biegu na 15 km zwyciężył Józef Łuszczek i wywalczył dla Polski jedyny jak dotąd tytuł mistrza świata w narciarstwie klasycznym.

Czy jednak Małysz rzeczywiście był, by użyć wyświechtanego sloganu, skazany na sukces? Odpowiedź dał już poniedziałkowy konkurs na dużej skoczni, gdzie wszystko układało się wspaniale aż do drugiego skoku Martina Schmitta.

Polityka 9.2001 (2287) z dnia 03.03.2001; Wydarzenia; s. 16
Reklama