Niektórzy mówią, że pigułka antykoncepcyjna miała większy wpływ na emancypację kobiet niż przyznanie im praw wyborczych. Co pan o tym sądzi?
Myślę, że wpływ pigułki na emancypację był porównywalny, ponieważ dała kobietom prawo wyboru dotyczące macierzyństwa: liczby dzieci i czasu ich przychodzenia na świat. Pozwoliła na pogodzenie wykształcenia i karier zawodowych z małżeństwem i macierzyństwem. Dzięki pigułce można sobie to wszystko rozsądnie zaplanować. To nie mężczyzna egzekwujący obowiązek małżeński, tylko kobieta przyjmująca pigułkę decyduje o momencie zajścia w ciążę. Dlatego można powiedzieć, że pigułka uczyniła kobiety wolnymi.
Wobec tego medycyna ma prawo święcić czterdziestolecie pigułki jako swój triumf?
Na pewno. Początkom pigułki towarzyszył strach, przeciwnicy głosili, że doprowadzi mężczyzn do szaleństwa, kobiety do cudzołóstwa, a rodzinę do upadku. Środowisko medyczne też nie było wolne od obaw związanych ze skutkami ubocznymi. Pierwsze pigułki zawierały dużą dawkę hormonów i wywoływały u niektórych kobiet wzrost wagi i ciśnienia krwi, trądzik, wzmożone owłosienie. Bardzo dużo starań, czasu i pieniędzy zaangażowano w doskonalenie hormonalnej pigułki antykoncepcyjnej, dzięki czemu stała się jednym z najlepiej zbadanych i najbezpieczniejszych leków.
Co odpowiada pan ludziom, którzy nadal twierdzą, że antykoncepcja hormonalna powoduje raka, bezpłodność i zanik pożądania?
Nie traktuję ich poważnie, ponieważ nie mają naukowych argumentów. Po odstawieniu pigułki kobiety normalnie zachodzą w ciążę, a o zaniku pożądania słyszę po raz pierwszy, to zabawne. Pigułka, poza zabezpieczeniem przed ciążą, wręcz ogranicza występowanie wielu chorób. Łagodzi dolegliwości związane z miesiączką i reguluje cykle, zmniejsza niedokrwistość z powodu niedoboru żelaza, zapobiega występowaniu ciąż pozamacicznych, korzystnie wpływa na skórę.