Archiwum Polityki

Sojusz na rzecz bezrobocia

Klęska bezrobocia nie jest klęską żywiołową – jest przynajmniej w części zawinioną chorobą. W tym samym dniu, kiedy GUS alarmował, że liczba bezrobotnych sięgnęła rekordowe 3,16 mln osób, Sejm odmówił działań na rzecz poluzowania kodeksu pracy. Nikt przy zdrowych zmysłach nie twierdzi, że jest to cudowne lekarstwo na bezrobocie. Ale ożywienie rynku pracy staje się pustym sloganem, jeśli nie można nawet dotknąć tak ważnego regulatora rynku, jakim jest ustawodawstwo pracy. Nieżyciowe, sztywne przepisy zniechęcają do legalnego zatrudniania ludzi. Zwłaszcza w sferze małych i średnich firm. A tu powstaje 95 proc. nowych miejsc pracy w Polsce.

Najlepiej radzi sobie Ameryka, która obywa się bez kodeksu pracy, polegając na umownych stosunkach między pracodawcami i pracownikami. Sejm był głuchy na głos tych, którzy tworzą miejsca pracy i ślepy na lekcję krajów, którym udało się okiełznać bezrobocie. Przygniatającą większością ponad 300 głosów wysłał dwa projekty noweli kodeksu do kosza. Jeszcze więcej zwolenników miało skrócenie czasu pracy (336 za, 72 przeciw) w lutym 2001 r. Dzieje się to w kraju na dorobku, gdzie liczba przepracowanych godzin w roku jest niższa niż w wielu zamożnych krajach, zaś wydajność pracy sięga 38 proc. średniej Unii Europejskiej.

Brniemy, krok za krokiem, w ślepy zaułek. Obciążenie pracy i pracodawców rośnie systematycznie od początku lat 90. Każda złotówka wynagrodzeń obciążona jest dodatkową złotówką w podatkach i rozmaitych składkach. Godzina pracy jest już droższa niż u sąsiadów z Czech i Węgier. Wszystko to rzekomo w interesie ludzi pracy. Wyrocznią są związki zawodowe, które skupiają jedną trzecią polskiego świata pracy. Mają coraz mniejszy kontakt z tym, co dynamiczne i innowacyjne w naszej gospodarce.

Polityka 22.2001 (2300) z dnia 02.06.2001; Komentarze; s. 13
Reklama