Archiwum Polityki

Zrób sobie muzeum

Wystawa impresjonistów w Muzeum Narodowym jest pierwszym od dawna wydarzeniem, które zainteresowało polską opinię kulturalną w pełnym wymiarze; już obecnie odwiedzający ją liczą się na dziesiątki tysięcy, zaś podobnie zapowiada się w kolejnych miastach, gdzie wystawa ma się udać: sporządza się tam awansem zapisy na nią. Jest to wyjątkowy fakt mobilizacji, ponieważ w życiu kulturalnym nastąpiło rozproszenie, jakiego nie było nigdy.

Gdy w 1924 r. Reymont otrzymał Nagrodę Nobla, wybuchła dyskusja, która ciągnęła się pół roku: wielu było zdania, że należała się ona Żeromskiemu. Każdy, kto czytał, wiedział o tych autorach i był w tę polemikę wciągnięty. Gdy obecnie ten sam laur otrzymała Szymborska, najbardziej zaskoczeni byli jej rodacy. Jeszcze w latach 60. i 70. ukazanie się nowej pozycji wywoływało powszechne zainteresowanie i następował, bywało, wielotysięczny nakład. Dzisiaj, gdy kolegium nagrody Nike ogłasza nominowanych kandydatów, ja sam, mimo że uważam się za konsumenta kultury, wtedy dopiero dowiaduję się o ich istnieniu. Po przyznaniu Paszportów „Polityki” czytelnicy zwracali się do redakcji o więcej informacji o nieznanych im wyróżnionych. Nie znaczy to, by wątpiło się w zasadność wyborów Nike czy Paszportów; zapewne owe osoby zasługiwały na ową selekcję, niemniej uważa się, że działały w ograniczonym kole. W rezultacie życie kulturalne składa się z wydzielonych kręgów, często wąskich; twórczość stała się zaiste klubowa.

Otóż oryginalność wystawy impresjonistów polega na tym, że tym razem udali się na nią wszyscy. Co to może znaczyć? Być może jest to sygnał, że odbiorcy, którzy zaniechali szczegółowej obserwacji kultury, gotowi są jednak zająć się sztuką plastyczną, w szczególności jej spadkiem dziejowym, bo wystawy aktualne nie mają już podobnego wzięcia. Potwierdza to rynek książkowy, na którym największe nakłady osiągają albumy malarstwa, monografie artystów, podręczniki historii sztuki, często kosztowne. Innym – na zgoła odmiennym szczeblu – przejawem tego trendu są licytacje dzieł sztuki, na których padają sumy milionowe. Pod tym względem upodabniamy się, na razie skromnie, do sytuacji światowej, gdzie handel sztuką jest potęgą. Domy aukcyjne takie jak Sotheby w Londynie mają obroty dorównujące największym przedsiębiorstwom, co budzi niepokój ekonomistów i także działaczy kultury.

Polityka 10.2001 (2288) z dnia 10.03.2001; Kultura; s. 43
Reklama