Dell, wielka amerykańska firma komputerowa, chce budować fabrykę w Łodzi. Będą potrzebowali inżynierów i informatyków, których już teraz brakuje. Więc Amerykanie wykombinowali, że ściągną Polaków z Della irlandzkiego, gdzie pracuje aż 63 naszych. Na zachętę tutaj dostaną 80 proc. tego co tam. Zważywszy na ciągle sporo niższe w Polsce koszty utrzymania propozycja wydawała się nie do odrzucenia. Nad powrotem rozmyślało trzech, zdecydował się jeden. Na spotkaniach HR (human resources), czyli dyrektorów personalnych, w Polskim Stowarzyszeniu Zarządzania Kadrami podobne przypadki są żywo komentowane.
Kadr zaczyna brakować w wielu dziedzinach, co przekłada się na wzrost zarobków.
Brakuje robotników, operatorów, projektantów, ale przede wszystkim inżynierów, informatyków, elektroników i innych specjalistów. To właśnie specjaliści mają szanse na największe podwyżki. Mogą liczyć na nowe pensje, dlatego że pracować też będą po nowemu. Rynek stawia przed nimi specjalne wymagania.
Na początku transformacji 38 mln Polaków z zapałem zaczęło uczyć się nowej dla nas roli konsumentów. W tym czasie specjaliści, którzy nie mieli czasu biegać po sklepach, najszybciej uświadomili sobie, że jako pracownicy też są na rynku towarem. I jak on muszą dostosowywać się do wciąż nowych wyzwań. Grupa poszukiwanych specjalistów to, zdaniem prof. Juliusza Gardawskiego z SGH, zaledwie 10 proc. zatrudnionych (ok. 1,2 mln osób). Mniej niż właścicieli firm. Head hunterzy pocieszają, że ich grono szybko rośnie.
Sam dyplom nigdy nie wystarczał, żeby zostać zaliczonym do tego grona. Ale na początku lat 90. wystarczyło, że ktoś wrócił z saksów z niezłym angielskim i kariera w kraju stała otworem. Dramat dla kandydatów na specjalistów zaczął się, gdy przyszła pierwsza dekoniunktura.