Minister sprawiedliwości udzielił już odpowiedzi na niektóre z pytań, podsumowując dokonania chirurga Mirosława G. podczas pamiętnej konferencji prasowej: „Nikt nigdy nie będzie już pozbawiony życia przez tego pana”. Słowa te oburzyły środowisko lekarskie; były bodaj pierwszym w historii polskiej medycyny zarzutem, że lekarz z premedytacją zabił chorego. Do tej pory prokuratura oskarżała lekarzy o zaniedbania lub błąd w sztuce, które mogły prowadzić do zgonu. Były to jednak oskarżenia o nieumyślne spowodowanie śmierci, a nie zabójstwo. Nawet jeśli jednak z zarzutu umyślnego zabójstwa prokuratura w końcu się wycofa, to pozostaje problem „spowodowania śmierci”, a taki zarzut też może mocno uderzyć w środowisko lekarskie, zwłaszcza jeśli będzie stosowany częściej.
Kiedy emocje nieco opadły, zaczęto domniemywać, że źródłem niechęci Zbigniewa Ziobry do medycyny, czy nawet ujawnionej traumy, może być nagła śmierć jego ojca w krakowskim szpitalu w lipcu ubiegłego roku. Bo jak to możliwe, by 72-letni mężczyzna – po przeprowadzonym zabiegu udrożnienia naczyń wieńcowych – tuż przed wypisaniem z kliniki niespodziewanie umarł? Taki cios zawsze budzi wątpliwości, czy lekarze zrobili wszystko, by uratować pacjenta. Czy nie popełniono jakiegoś błędu, który przesądził o niepowodzeniu leczenia?
Czekamy czy tniemy
Rodzina Ziobrów postanowiła to sprawdzić i latem ubiegłego roku doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa wpłynęło do krakowskiej prokuratury. W takich sprawach jak ta opinie rodziny i lekarzy posądzanych o – mówiąc językiem śledczych – „narażenie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, skutkiem czego była śmierć chorego”, są zwykle rozbieżne. O sprawie pisał krótko 3 sierpnia ub.