W komentarzu (POLITYKA 22) Janusz Lewandowski poucza czytelników „Polityki”, że w walce z bezrobociem „najlepiej radzi sobie Ameryka, która obywa się bez kodeksu pracy, polegając na umownych stosunkach między pracodawcami i pracownikami”.
W rzeczywistości w każdym miejscu pracy w USA musi wisieć plakat Federalnego Instytutu Płacy i Pracy (Federal Wage and Labor Law Institute), informujący pracobiorców, że minimalna płaca za godzinę pracy wynosi aktualnie 5,15 dolara (w przypadku osób poniżej 20 lat – 4,25 dol.) i że naruszenie tego prawa pociągnie za sobą kary pieniężne oraz, oczywiście, konieczność wypłacenia pracownikowi wszystkich należnych mu wyrównań. To samo dotyczy płacy za nadgodziny, która nie może być mniejsza niż półtorakrotność płacy minimalnej.
Plakat informuje również, że pracownicy „mają prawo do bezpiecznego i zdrowego miejsca pracy”. O naruszeniach tego uprawnienia zawiadamiać należy specjalne biuro – Occupation Safety and Health Administration, tel. 800-767-9243. Gwarantuje ono konfidencjonalność oraz dokonuje inspekcji, w której pracownicy mogą bezpośrednio uczestniczyć. Pracodawca musi respektować wydane orzeczenia.
Jak z tego widać, USA nie są krajem „dzikiego kapitalizmu”, zachwalanego dziś przez wielu „liberalnych” publicystów polskich. Stosunki między pracodawcami a pracownikami podlegają tam ścisłym regulacjom, formułowanym przez federalny Departament Standardów Pracy i Zatrudnienia (US Department of Labor and Employment Standards Administration).