Maj był miesiącem ważnych wizyt. Wiązały się one głównie (choć nie tylko) z jedenastą edycją toruńskiego Kontaktu. Inscenizację zwycięską – „Otella” w reżyserii Eimuntasa Nekrošiusa – opisywałem już w tym miejscu po wileńskiej premierze jesienią 2000 r. Proszę mi przeto pozwolić na odejście od solennego sprawozdania i na odnotowanie jedynie niektórych, wybranych z majowego afisza, importowanych przedstawień. Z ich zestawienia nie wyniknie żadna teza, prawidłowość, generalizacja. Ale każde z nich wniosło ów swój nieoczekiwany ton, każde było odtrutką na swojską rutynę.
Cyrkowe sztuczki?
„Sługę dwóch panów” z Piccolo Teatro di Milano, przedstawienie, o którym ściśle ważący słowa Zbigniew Raszewski pisał, iż jest „tak piękne, że właściwie nie powinno go być”, widziałem przed laty. I nie chciałem ryzykować konfrontacji dzisiejszego jego kształtu z idealizowanym w pamięci obrazem teatru mocnego samym sobą: swoim mistrzostwem, witalnością, misternością i wigorem, swoim ukorzenieniem w tradycji, tak cudownie odnowionej przez Strehlera. Na widownię Narodowego poszły osoby młodsze. Zachwycały się urokiem pastelowej krotochwili. Aliści szok spotkał je dopiero w finale, gdy spadły skórzane półmaski komedii dell’arte i w postaci fikającego kozły, żonglującego talerzami błazna dał się rozpoznać Ferruccio Soleri, arlekin od czterech dekad, siedemdziesięciolatek.
Dziwić się temu osłupieniu? Wszak nasz teatr codzienny zdaje się zapominać, że oprócz języka mówionego istnieje równie wymowny język ciała. Że sprawność ruchowa, gibkość i elastyczność jest jednym z najskuteczniejszych środków wyrazu, których użycie wymaga wszakże konkretnego – treningowego – wysiłku. Arlekina, w którym jest kawałek akrobaty, clowna, tancerza, nie da się „pyknąć”, wpadłszy do garderoby za pięć siódma, nawet mając o połowę mniej wiosen na karku niż wielki Włoch.