Numer porządkowy się nie zgadza, ponieważ w tym pięćdziesięcioleciu znalazły się dwa lata bez Jesieni: 1957 r. (początkowo Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej był planowany jako biennale) oraz 1982 r. – czas stanu wojennego. Jubileuszowy festiwal czeka nas więc za rok. Ale i w tym będzie okazja do wspomnień, porównań i podsumowań: w programie znajdzie się dużo muzyki polskiej.
To zresztą jedyne, co łączy tę edycję z pierwszą. Kiedy na początku 1955 r. pomysł stworzenia nowego festiwalu muzyki współczesnej rzucili na forum Związku Kompozytorów Polskich dwaj młodzi wówczas twórcy, Tadeusz Baird i Kazimierz Serocki, i kiedy postanowiono ów projekt zrealizować, założenia były całkiem inne. Nowy festiwal miał o wiele więcej funkcji do spełnienia: nadrobienie zaległości po latach braku kontaktu ze sztuką światową, nieśmiałe uchylenie żelaznej kurtyny oraz właśnie prezentację dzieł rodzimych. Każdy koncert miał zawierać pół godziny polskiej muzyki.
W grudniu 1955 r. ZKP ustalił, do których zespołów się zwrócić, i wybrano polskie utwory do zaproponowania im. Potem dyrygenci i kompozytorzy podróżowali do upatrzonych artystów z partyturami i nagraniami. Trudno sobie dziś wyobrazić, jak możliwe było namówienie np. orkiestry Radia Francuskiego z Paryża czy Wiener Symphoniker, aby wystąpiła w Warszawie za pół roku. Z obecnej perspektywy festiwal zorganizowano na wariackich papierach. Ale wtedy czas był zupełnie inny: uczestnictwo w takim wydarzeniu było atrakcją i dawało prestiż. Zagościły więc na Jesieni wymienione dwie orkiestry, a ponadto zespoły z Bukaresztu (pod batutą słynnego George’a Georgescu), Brna i Moskwy. Polskę reprezentowała orkiestra Filharmonii Narodowej oraz Filharmonia Śląska z Katowic (wówczas jeszcze Stalinogrodu). Przez dziesięć dni festiwalu (10–20 października) odbywały się koncerty symfoniczne, czasem nawet po dwa dziennie (były też kameralne).