O Polskim Cukrze mówi się w Ministerstwie Skarbu Państwa, że jest to największy absurd ekonomiczny, który próbuje się usprawiedliwić koniecznością polityczną. Forsuje go w parlamencie ta sama grupa 21 posłów (słynne oczko), która tak gorąco zaangażowała się w powszechne uwłaszczenie. Pomysłodawcą i mózgiem przedsięwzięcia jest były pracownik Rolimpexu Maciej Janiszewski. O pożytkach płynących z powołania słodkiego monopolu udało mu się przekonać przywódców chłopskich organizacji, więc – już jako doradca szefa Solidarności Rolników Indywidualnych – otwarcie lobbuje w Sejmie.
Od samego początku wiadomo było, że Polski Cukier, jeśli miałby wchłonąć 49 cukrowni, będzie organizmem niezdatnym do samodzielnego bytu. Cukrownie są bardzo zadłużone – i bez wielkich pieniędzy, jakie oferują koncerny zachodnie, nigdy nie dorównają nowoczesnością przedsiębiorstwom już związanym z obcym kapitałem. Nie mówiąc o tym, że banki, które cierpliwie czekały na zwrot pożyczek do momentu prywatyzacji, teraz natychmiast zażądają spłaty. Twórcy koncepcji nie przejmowali się tym. Po to Polski Cukier ma mieć na rynku dominującą pozycję, aby uzyskać władzę nad konsumentami (49 cukrowni to prawie dwie trzecie polskiego rynku). Cena cukru, jaką wymusi, ma zapewnić koncernowi świetlaną przyszłość. To już nie będzie zmowa cukrowa, na skutek której kilogram zdrożał o kilka groszy (już zajął się nią Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów), ale podwyżki rzędu kilkudziesięciu procent, przy szczelnej ochronie rynku przed ewentualnym importem.
Nie jest to jedyna wada projektu. Przez dwa lata batalii o koncern na światło dzienne wyciągnięto także inne (pierwsza pisała POLITYKA 43/1999). Zarzut najcięższego kalibru był taki, że tworząc Polski Cukier Skarb Państwa pozbywa się pieniędzy z ewentualnej sprzedaży części udziałów inwestorowi strategicznemu na rzecz prywatnych osób, które będą zarządzać monopolem.