O wpół do siódmej rano – telefon. W słuchawce znajomy głos: „W Moskwie przewrót! Włącz telewizor!”. W poniedziałek 19 sierpnia 1991 r. prezenter wiadomości metalicznym głosem odczytywał orędzie do narodu, wydane przez samozwańczy Państwowy Komitet Stanu Wyjątkowego (GKCzP), z wiceprezydentem ZSRR Giennadijem Janajewem na czele.
Prezydent Michaił Gorbaczow jest rzekomo chory. Komitet przejmuje władzę w imię ratowania wielkiego mocarstwa. Znajome nazwiska: premier Walentin Pawłow, szef KGB Władimir Kriuczkow, komunistyczny obszarnik Wasilij Starodubcew, wicepremier Oleg Bakłanow, minister obrony Dmitrij Jazow, minister spraw wewnętrznych Borys Pugo i przemysłowiec Aleksandr Tizjakow. Wszyscy – ultrakonserwatywni komuniści. Poprzedniego wieczoru czytałem – świeżo z Monachium – książkę o Solidarności w podziemiu. Dlatego najpierw przyszło mi do głowy, że opozycjonistom grozi aresztowanie. Uznałem, że pewnie nie jestem pierwszy na liście, i zacząłem wydzwaniać do deputowanych z frakcji ruchu Demokratyczna Rosja. Ku memu zdziwieniu, wszystkich ich obudziłem. Obiecali, że pojadą do Białego Domu – siedziby parlamentu Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (RFSRR) na Krasnopriesnienskim Bulwarze. Obudziłem także swych kolegów – współpracowników Radia Swoboda. Zaczęli łączyć się z Monachium. Dziwne, ale łączność międzynarodowa działała.
Ktoś mi powiedział, że świeżo wybrany (12 lipca) prezydent RFSRR Borys Jelcyn jest na wolności, w swojej podmoskiewskiej daczy razem z premierem RFSRR Iwanem Siłajewem i najbliższymi doradcami. Jelcyn ma zamiar przyjechać do Białego Domu, który jest pod kontrolą ochrony podlegającej nie władzom ZSRR, lecz właśnie jemu.