Staję się śmiercią, burzycielem świata – Robert Oppenheimer, naukowy kierownik Projektu Manhattan, musiał uciec się do religijnego języka Bhagavad Gity, by wyrazić uczucie zgrozy i wszechmocy, jakie towarzyszyło pierwszej próbnej eksplozji bomby atomowej. Szyfrogram, który 16 lipca 1945 r. otrzymał przebywający w Poczdamie prezydent Harry Truman, informował, że narodził się chłopiec, cudowne dziecko obdarzone niezwykłymi cechami. Co z niego wyrośnie? Nikt nie znał odpowiedzi. Z wiatru i kurzu wywołanego falą uderzeniową wyłonił się zupełnie nowy świat, w którym na co dzień myśleć trzeba było o niewyobrażalnym.
Wobec konsekwencji użycia nowej broni doświadczenia starych generałów okazały się bezużyteczne. Dlatego wojskową i polityczną rutynę musiały zastąpić komputerowe symulacje i rozgrywane w sztabowych pokojach gry fabularne. To świat, w którym pewne jest tylko, że nic nie jest pewne.
Mocny argument
Polityka i dyplomacja zawsze polegały na sztuce jak najlepszego odczytywania intencji adwersarza. Tyle tylko, że po 16 lipca 1945 r. znacznie wzrosła cena ewentualnego błędu i jeszcze bardziej wzrosła wartość sztuki bluffowania. Przekonał się o tym w Poczdamie Harry Truman, który 24 lipca poinformował Stalina, że dysponuje nową, niezwykłą bronią. Nie wiedział, że sowiecki wódz, za sprawą szpiegów, wie o Projekcie Manhattan już od dłuższego czasu. Wiadomość nie zrobiła więc na Stalinie wielkiego wrażenia, choć potencjalnie strasznych konsekwencji użycia bomby atomowej bał się on nie mniej niż prezydent USA.
By bomba stała się argumentem politycznym i dyplomatycznym, musiała być użyta. Dlatego już w cztery godziny po atomowym teście z portu w San Francisco wyruszył okręt USS „Indianapolis” w kierunku wyspy Tinian.