Agnieszka Drotkiewicz, Anna Dziewit: – W zbiorze „Sarmackie krajobrazy”, który wkrótce ukaże się w Polsce nakładem wydawnictwa Czarne, obok pani eseju jest też esej Sigitasa Parulskisa, w którym zadaje on sobie pytanie retoryczne „Kim jestem? Kim jestem jako Litwin?”. I to jest nasze pytanie: Kim są dzisiaj Litwini?
Renata Šerelyte: – Kwestia litewskiej tożsamości jest teraz wyjątkowo silnie obecna w toczonych u nas dyskusjach. Sama niedawno napisałam w eseju zatytułowanym „Wypędzenie do Madagaskaru”, że nadal jestem częścią starego archipelagu, że jeszcze nie nauczyłam się nowego języka. I właśnie, jeśli chodzi o język, odczuwam największy kompleks – jestem typowym dzieckiem okresu okupacji, które bardzo dobrze nauczyło się języka okupanta, podczas gdy od kultury europejskiej oddzielała mnie bezlitosna żelazna kurtyna.
Litwę oddzielała bardziej niż Polskę?
Zdecydowanie tak. Polska była wówczas dużo bardziej częścią Europy niż my. Ważne jest natomiast to, że Litwa, w obrębie ZSRR, była jednak znacznie bardziej europejska niż inne regiony. Na moją osobistą tożsamość wpłynęła też kultura agrarna, bo jestem dzieckiem wiejskim. Moje dzieci dorastają już w mieście, uczą się języków, kultura miejska jest dla nich naturalna, otwarta.
W pani powieści „Imię w ciemności” narzeczony głównej bohaterki pisze do niej list na maszynie, w której popsuta jest jedna litera: zamiast łacińskiej jest to cyrylica – pozostałość po języku rosyjskim. To metafora?
To była metafora, ale można to, oczywiście, rozumieć dosłownie. Uważałam za bardzo ważne pokazanie obcości kultury okupanta. Na Litwie uczyliśmy się jej od maleńkości, ale cały czas była ona całkowicie obca, bo mentalność rosyjska jest krańcowo inna od litewskiej.