Są sygnały, że policja wreszcie zorientowała się, gdzie tkwi istotne zagrożenie dla bezpieczeństwa obywateli i postanowiła zdusić je w zarodku. Otóż okazało się, że rozsadnikiem zła jest sama policja, dlatego zdecydowała się ona ścigać siebie z całą bezwzględnością. Jak donosi prasa, od niedawna śląscy policjanci zanim wyruszą na patrol, są badani alkomatami. Z kolei będący na służbie funkcjonariusze z Lublina nie mogą mieć przy sobie więcej niż 10 zł w gotówce, co ma nie tylko umożliwić kontrolowanie, czy nie biorą łapówek, ale i skutecznie uniemożliwić wprowadzenie się w stan nietrzeźwości.
Podejście takie jest słuszne. Nie od dziś wiadomo, że policjant mający przy sobie więcej niż 10 zł od razu myśli, że jest Bóg wie kim, przez co może stwarzać poważne zagrożenie dla siebie i innych.
Niejednemu przychodzi nawet do głowy, aby za wszelką cenę zdobyć kolejne 10 zł, przez co tylko niepotrzebnie się rozprasza. Poprzednie rządy zadbały co prawda o to, aby funkcjonariusze nie mieli po kieszeniach tak dużych kwot, niestety wciąż jeszcze zdarzają się przypadki, że jednemu czy drugiemu podrzuci coś żona lub znajomy gangster, a on to potem wyda na głupoty i nieszczęście gotowe. Narzekania, że za dozwolone 10 zł policjanci na służbie nie zjedzą nawet porządnego obiadu, wydają się mocno przesadzone. Przecież jakiś obiad zawsze ktoś im postawi, a gdyby płacili za siebie sami, od razu wzbudziliby podejrzenia przypadkowych świadków zdarzenia, którzy doskonale orientują się, że ich na to nie stać.
Gazeta „Dziennik” poinformowała, że sierżant Andrzej Biegaj, zanim uda się do garażu po radiowóz, musi najpierw wezwać przełożonego, żeby sprawdził, czy jest trzeźwy. Bez badania potwierdzonego wpisem w odpowiednim zeszycie nikt nie wyda mu kluczyków do auta.