Konkurencja między kalendarzami jest ciekawa i podszyta podtekstami. Produkująca kawę Lavazza powstała w 1895 r., słynny wytwórca opon Pirelli jest o 6 lat młodszy. Obie firmy, powszechnie znane w świecie, choć bezpośrednio ze sobą nie rywalizują, mają jednak swe siedziby w dwóch znanych z wzajemnej niechęci miastach, Mediolanie i Turynie. Ciekawe, że przez ostatnie lata efektowne i z rozmachem przygotowywane promocje kalendarza Lavazzy odbywały się... w mieście konkurenta. To się dopiero nazywa rzucić rękawicę.
Kalendarz Pirelli to potężna marka. Pierwsza edycja z niekompletnie ubranymi dziewczynami ukazała się w 1964 r. i do połowy lat 70. kolejne wydania stanowiły panoramę przemian obyczajowych i tęsknot epoki. Później była 9-letnia przerwa, po której nastąpił wyraźny regres. Kalendarze z lat 1984–88 rażą kryptoreklamą (obowiązkowe na zdjęciach ślady bieżnika opon), zaś te z lat 1989–93 irytują wydumaniem i pretensjonalnością. Doskonałość artystyczną, a co za tym idzie – największą popularność, osiągnął kalendarz w latach 1994–2000, głównie za sprawą fantastycznych fotografików, których udało się wówczas pozyskać dla projektu: Herba Rittsa, Petera Lindbergha, Richarda Avedona, Bruce’a Webera (każdy z nich przygotował po dwa kalendarze). Apogeum to rok 2000 ze zjawiskowymi fotografiami Annie Leibovitz. W ostatnich latach Pirelli zdaje się znów dostawać zadyszki; kolejne edycje ocierają się o banał i korzystają z dość wytartych klisz kobiecego piękna, no może z wyjątkiem perwersyjnych wizji Webera z 2003 r.
Lavazza przystąpiła do konkurencji późno i w niewdzięcznym dla niej momencie wyraźnej zwyżki formy Pirelli. Ale za to mocnym uderzeniem: kalendarze na 1993 i 1994 r. przygotował sam legendarny Helmut Newton. Później też byli słynni fotograficy, m.