Od lat słyszymy zapewnienia polityków, że lada moment nasz kraj oplecie sieć autostrad. Premier Kaczyński nie jest tu pionierem. Swoje autostradowe exposé wygłosił na I Polskim Kongresie Drogowym. Wchodząc na salę obrad musiał przeciąć kilka szarf symbolizujących problemy, z jakimi borykają się drogowcy. W ten sposób organizatorzy kongresu chcieli zwrócić mu uwagę na to, co ich trapi. Liczą, że im pomoże.
Okazało się, że premier te utrapienia widzi w trochę innej perspektywie. Jego zdaniem dotychczasowe marne efekty programu autostradowego to po prostu dowód niewydolności systemu społeczno-gospodarczego III RP. Kiedy wybudujemy nową, lepszą IV RP, wszystko automatycznie się zmieni. „W Polsce w jesieni 2006 r., ale także i w poprzednich miesiącach, dokonuje się coś bardzo istotnego. Przełamuje się pewien sposób działania, pewne modus operandi naszego systemu życia publicznego, systemu gospodarczego; modus operandi, w ramach którego wielkie przedsięwzięcia zbiorowe były niewykonalne, były w gruncie rzeczy niemożliwe do zrealizowania” – wyjaśnił premier, a chwilę potem tajemniczo dodał, że „czas, w którym nie było ważne, co się uczyni dla społeczeństwa, dla narodu, a ważne było tylko to, kto na tym zarobi, się skończył”.
Uczestnicy kongresu byli wyraźnie zdezorientowani nieco mrocznym i bardzo ideologicznym przemówieniem. Liczyli na więcej konkretów. Większość stanowili przedstawiciele prywatnych firm, dla których program budowy dróg i autostrad jest biznesową szansą. Słowa premiera o zarabianiu mogą zwiastować nadciągające problemy. Niektórzy już się o tym przekonali. Wiele wskazuje na to, że program budowy dróg i autostrad znów znalazł się na zakręcie.
Obietnice nie kosztują
Każda ekipa rządowa ma własną diagnozę i receptę na drogowe dolegliwości Polski.