Felieton niniejszy składa się z dwóch części niemal całkowicie niezależnych: sportowej i uczuciowej. Od sportowej zacznijmy.
Mistrzostwa świata w piłce nożnej dotarły szczęśliwie do końca. Szkoda oczywiście tych kilkudziesięciu (a może i kilkuset – telewizja francuska transmitowała wszystkie spotkania w całości) godzin zmarnowanych na oglądanie kopaczy skórzanej kuli. Ostateczny efekt jest jednak pozytywny. Doszedł oto człowiek do takiego stopnia przesytu, że niech grają teraz nawet Marsjanie z reprezentacją kuli ziemskiej złożoną z samych Zidanów, telewizora nie włączę. Może za parę miesięcy pociągnie znowu wilka do lasu. Na razie jednak podciągnę pisarskie i naukowe zaległości i poddam się woli kochanych moich lekarzy, którzy koniecznie chcą się dowiedzieć za pośrednictwem odpowiednich badań (doprawdy pojąć nie mogę, co w tym takiego interesującego), jakie mam w odwłoku świństwa złośliwe, potulne, drapieżne czy jeszcze inne, choć sympatycznych oczekiwać raczej trudno.
Tyle że z telewizorem sprawa jest prosta. Pstryk i kopacze znikają. Natomiast prasę, chcąc być jako tako au courant, czytać emigrant musi. Cóż jednak znajdujemy w prasie? Oczywiście rozliczenia po mistrzostwach świata w piłce nożnej. Do jakiegokolwiek tytułu sięgnąć. Trener Janas sporządził na przykład „Raport z przygotowań reprezentacji do MŚ 2006”. Horror. Czytamy w nim na przykład: „Postanowiono wprowadzić zmiany mające na celu zagęszczenie środkowej strefy boiska”. Wszyscy święci! Zagęścić można zupę. „Dodatek mąki zagęszcza zupę i nadaje jej kleistą spoistość” – cytuje Doroszewski. Można ewentualnie zagęścić liczbę dzieci w klasach, zagęścić mogą się ostatecznie obłoki na niebie.