Po pierwsze, przegłosowali, że zaświadczenia IPN wystawiane osobom podlegającym lustracji zawierać będą jedynie informację, w jakim charakterze lustrowana osoba występuje w dokumentach byłych specsłużb (oraz opisy dokumentów). Prócz sytuacji jednoznacznych – kiedy ktoś był pracownikiem bądź funkcjonariuszem – pozostałe przypadki kontaktów określane mają być za pomocą tylko jednej formuły „osobowego źródła informacji” (OZI). W rzeczywistości mogła ona oczywiście obejmować wieloletniego skwapliwego tajnego współpracownika, którego donosy wyrządziły wielkie szkody. Ale równie dobrze jako „osobowe źródło” funkcjonariusze mogli zakwalifikować osobę, która nie będąc świadoma, że rozmawia z agentem służb, przekazała mu informacje na tyle przydatne, że warte uwzględnienia w raporcie i pochwalenia się „źródłem”. W efekcie za osobowe źródło mógł być uznany niemal każdy. O ile oczywiście urodził się przed 1972 r. – bo taką cezurę niewinności przyjęli posłowie.
Po drugie
, IPN ma w ciągu trzech miesięcy ogłosić wykaz nazwisk funkcjonariuszy i pracowników komunistycznych organów bezpieczeństwa oraz właśnie osób „traktowanych” przez nie jako „osobowe źródła informacji”. Jak się to ma do procedury wydawania zaświadczeń – trudno powiedzieć. Jeśli będzie gotowa lista OZI, to po co jeszcze lustracja, skoro zanim wszyscy zobowiązani do zlustrowania się wystąpią o zaświadczenia, lista „źródeł informacji” już będzie wisieć w Internecie?
Ponownie oznacza to jednak uznanie zasady, że tylko na podstawie dokumentów SB można ocenić przeszłość człowieka oraz przyjęcie pełnej wiarygodności tych esbeckich zapisów. Przy okazji formuła taka jest bezpieczna dla IPN, bo zdejmuje z Instytutu odpowiedzialność za ewentualne pomyłki.