Gdy w 1935 r. zwolennicy Hitlera maszerowali przez Norymbergę, to w Berlinie maszyny IMB głośno terkocząc przegryzały się przez dziurkowane karty. Maszyny terkotały również, gdy Wehrmacht maszerował przez Europę, gdy przemysł domagał się napływu cudzoziemskich robotników przymusowych i gdy SS sterowała obozami zagłady. Nazistowskie kolumny marszowe i statystyczne kolumny cyfr – oto dwie sygnatury szaleństwa nowoczesności.
W Ameryce książka Blacka wywołała gwałtowną dyskusję. Sypią się pozwy przeciwko koncernowi o udział w „uprzemysłowieniu ludobójstwa”, a kongresmani rozważają specjalne przesłuchanie szefów IBM. Obrońcy, jak William Seltzer, ekspert statystyki demograficznej z uniwersytetu Fordhama, wzruszają ramionami: O co chodzi? Przecież Microsoft też nie jest odpowiedzialny za każdy formularz sporządzony według programu Excel.
Spór wokół IBM ma w USA nie tylko historyczne odniesienia. Jeszcze nie przebrzmiał wyborczy skandal z dziurkowanymi kartami wyborczymi na Florydzie, z pomyłkami tamtejszych maszyn liczących i rasizmem białych członków komisji wyborczych. Ujawnienie „dziurkowanych kart” IBM w urzędzie statystycznym Rzeszy czy w centrali gestapo spowodowało, że ponownie poruszyły się „trupy w piwnicach” amerykańskiej historii. W amerykańskiej prasie znów mowa o ludobójstwie popełnionym na Indianach, o handlu afrykańskimi niewolnikami, o pogardzie białych anglosaskich protestantów w stosunku do Irlandczyków, Słowian, Meksykanów, a także o nieudzieleniu wiz tysiącom Żydów uciekających z zajmowanej przez hitlerowców Europy. „Washington Post” w związku z książką Blacka pisze wręcz o „chłodzie w tyglu narodów”.