Sejm uchwalił nową ordynację wyborczą. Zmienia ona sposób przeliczania głosów na mandaty, likwiduje listę krajową, ustala nowe granice okręgów wyborczych. Wszystkie te zabiegi mają jeden cel: zwiększyć szansę partii małych i średnich, osłabić najsilniejszą, czyli Sojusz Lewicy Demokratycznej. Można więc uznać, że posłowie głowili się głównie nad tym, jak bez zabiegania o wyborcę, bez przedstawienia mu atrakcyjnej oferty programowej i personalnej, oskubać SLD z ewentualnych mandatów i zadanie to wykonali z powodzeniem. Według obecnych sondaży opinii publicznej dzięki ordynacyjnym manewrom Sojusz traci od 25 do 30 mandatów, co może go kosztować utratę możliwości samodzielnego rządzenia. Nie byłoby więc nic dziwnego w tym, że po wyborach, o ile będą dla SLD udane, partia ta natychmiast zmieni znów ordynację tak, by utrwalić swoją władzę. Oznaczać to będzie, że wchodzimy w czas ordynacji sezonowych, pisanych wyłącznie pod wyniki przedwyborczych sondaży, pozbawionych tak ważnego elementu jak stabilizowanie porządku demokratycznego i systemu partyjnego. Nowa ordynacja tworzy więc niebezpieczny precedens, a przy okazji pokazuje, jak wielu pogodziło się już ze spodziewaną klęską, jak mało jest woli walki i pomysłów, by nie oddawać całkowicie pola SLD. To jest ordynacja napisana przez przegranych.