Archiwum Polityki

Beethoven na rowerze

Pisze Romano Prodi, przewodniczący Komisji Europejskiej.

W Polsce słyszę niemal wyłącznie dwa pytania: kiedy? ile? Zupełnie jakby o integracji europejskiej trzeba było rozmawiać za pomocą liczebników, a inne słowa były niepotrzebne. A przecież ta piękna idea zrodziła się ze słów takich jak pokój, braterstwo, bezpieczeństwo... Czy „Politykę” czyta młodzież? Chciałbym przekazać jej nadzieję, a nawet pewność, że będą żyli na kontynencie nie tylko bogatszym, ale i lepszym, bardziej przyjaznym. Kiedy ja byłem w gimnazjum, Włochy były wyniszczone po wojnie (w której brali udział mój ojciec i starsi bracia), o Europie mówiliśmy z zazdrością, ale i z nadzieją. Zaczynałem studia, kiedy w 1957 r. podpisano w Rzymie traktat o utworzeniu wspólnego rynku pierwszych sześciu państw. Mniej mieliśmy przesłanek do optymizmu niż dzisiejsza młodzież, ale więcej wiary.

To nie znaczy, że jestem zadowolony z obecnego kształtu Unii. Grudniowa konferencja na szczycie w Nicei była połowicznym sukcesem. Dały o sobie znać egoizmy narodowe i wzajemne obawy, krótkoterminowe interesy przesłoniły dalekosiężne wizje, nie zniesiono prawa weta, co po rychłym powiększeniu Unii o nowe państwa może spowodować paraliż decyzyjny. Unia to nie koński targ, gdzie każdy dba tylko o swoje! Zarysował się wyraźny podział na państwa skore do głębszej integracji, gotowe oddać część swojej suwerenności na rzecz instytucji europejskich (Niemcy, Włochy, Beneluks) – i na niechętne zacieśnieniu związków, co wyraża się także rezerwą względem wspólnej waluty euro (Wlk. Brytania, Skandynawowie). Francja wciąż się waha, do której grupy należy.

Odkąd przewodzę Komisji Europejskiej, widzę wyraźniej, że Europa przyszłości nie może być zbudowana na wewnętrznych konfliktach politycznych w krajach członkowskich i na czteroletnich cyklach wyborów, a komisarze muszą mówić jednym głosem, zapominając o swojej narodowości.

Polityka 11.2001 (2289) z dnia 17.03.2001; Komentarze; s. 13
Reklama