Im więcej mówił o honorze, tym pilniej liczyliśmy nasze łyżki – przypomniało mi się to zdanie z Dickensa w dniach, gdy nad naszymi głowami przetaczają się jesienne chmury, z których sypie się deszcz słów, ulewa sloganów, haseł i skrótów myślowych. – Nie boimy się prawdy! – grzmi jeden z mówców. Istotnie, to raczej prawda boi się podobnych retorów. – Występujemy z otwartą przyłbicą! – zapewnia inny trybun. Też się zgadza: żadna sztuka występować z otwartą przyłbicą po utracie twarzy. – To my jesteśmy gwarantami pluralizmu! – dorywa się do mikrofonu kolejny demagoguś, puszczając oko do publiki. – Już on nam zapewni pluralizm, bez dwóch zdań! – przytakuje ukryty w tłumie melancholijny sceptyk. I żeby się jakoś pocieszyć, puka się w czoło: – Tu jest Polska... A jego koleżka zainfekowany krytykanctwem naszeptuje mu do ucha:
– Jaka jest różnica między Panem Bogiem a bliźniakami?
– Pan Bóg wie wszystko, a Lech i Jarosław jeszcze więcej.
Taka sytuacja: przemoczeni do nitki, smagani ulewą przypominamy kogoś, kto podczas Potopu spóźnił się na arkę. Wspomnienie Potopu jest jak najbardziej na czasie. Dzięki Maciejowi Giertychowi i wiceministrowi Mirosławowi Orzechowskiemu wiemy nareszcie, że nijakiej ewolucji nie było. Natomiast Potop był z całą pewnością. Dlatego dziatwa szkolna nie będzie uczyć się o znanym bezbożniku Darwinie, tylko o Noem i jego synalkach: Chamie, Jafecie i Semie. A jak dobrze pójdzie, to i o Antysemie, dotąd nie zauważanym ze względu na wymuszoną terrorem poprawność polityczną. Kreacjonizm zamiast ewolucjonizmu, odnotowane przez „Dziennik” szkolenia nauczycieli w egzorcyzmach, w przyszłości pewnie w aquaparkach nauka pławienia czarownic i swojska wersja tarczy obronnej chroniącej IV RP przed skutkami lotów na miotłach – oto dowody naszej oryginalnej obecności w Europie.