Redakcja opublikowała kilka listów od czytelników na temat niekonwencjonalnych metod leczenia (POLITYKA 22). Profesor Tadeusz Hanausek pisze o „grozie oddalenia pacjenta od prawie zawsze weryfikowanej medycyny i jej osiągnięć”, gdy wszystkie instytucje medyczne świata zachodniego zachęcają właśnie do zbliżenia z nią. A „Podstawy medycyny komplementarnej i alternatywnej” ujawniają, że „W obecnej chwili nie ma żadnego modelu doświadczeń do badania chorób przewlekłych i skutków ich leczenia, a więc nie są one adekwatnie analizowane naukowo”, zaś sami lekarze przyznają, że „chorób jest kilka tysięcy, leczyć umiemy kilkadziesiąt”.
Najważniejsze zatem zdanie z profesorskiej wypowiedzi tak przystaje do rzeczywistości, jak garbaty do ściany.
Pan Piotr Szałek z kolei z Katedry Filozofii Uniw. Łódzkiego twierdzi, że energia psychiczna nie istnieje. Zatem destrukcja, jaka dotyka somę pod wpływem rozwichrzonej psychiki w chorobach psychosomatycznych, dokonywana jest aenergetycznie przez krasnoludki.
Dr Filipowicz zaś pisze o powołanej przez ministra Żochowskiego komisji, która o mało co nie opracowała „zasad, warunków i trybu prowadzenia działalności w zakresie niekonwencjonalnych metod terapii”. Ustalenie takich zasad dotyczących przynajmniej bioterapii byłoby działalnością rozkosznie schizofreniczną, jako że największe autorytety medyczne w kraju (profesorowie Jędrzejczak, Wronkowski i inni) od lat przekonują Polaków w środkach masowego przekazu, że bioterapia nie istnieje. Opracowanie zatem jakichkolwiek norm dla nieistniejącego zjawiska to zadanie rodem z Franza Kafki albo z „Alicji w krainie czarów”.