Archiwum Polityki

Komu Kosowo

Czy sprawa Kosowa wywoła kolejny konflikt na Bałkanach? Mimo zapowiedzi, o przyszłości tej serbskiej prowincji nie rozmawiano podczas niedawnego szczytu prezydentów Busha i Putina. Obie strony nie zamierzają zmieniać poglądów. Również w Belgradzie i Prisztinie nie widać śladu kompromisu.
JR/Polityka

Od zakończenia w 1999 r. wojny w Kosowie społeczność międzynarodowa żyła w przeświadczeniu, że natowskie bomby zrzucane na Belgrad ostatecznie rozwiązały problem. Że 17 tys. żołnierzy sił międzynarodowych stacjonujących w Kosowie i potężna amerykańska baza wojskowa w pobliżu Prisztiny, stolicy prowincji, to najlepsza recepta, by Kosowo było różnorodne etnicznie, demokratyczne i bezpieczne. Zgodnie z rezolucją 1244 Rady Bezpieczeństwa ONZ, Kosowo jest wciąż serbską prowincją, tyle że pod międzynarodowym zarządem; dzięki niemu w prowincji miały zapanować europejskie standardy.

Kosowo zamieszkuje dwumilionowa albańska większość, której siła rośnie z dnia na dzień. Jeszcze po II wojnie światowej proporcje były korzystniejsze dla Serbów, ale ostatecznie zwyciężyła demografia: albański przyrost naturalny wzrastał z niepohamowaną witalnością, w każdej rodzinie było nawet dziesięcioro, dwanaścioro dzieci, podczas gdy serbskie kobiety rodziły zaledwie dwoje lub troje potomstwa.

Dziś Albańczycy stanowią ponad 90 proc. ludności Kosowa. Serbów pozostało ok. 150 tys. i liczba ta stale maleje: Albańczycy czyszczą terytorium ze wszystkich mniejszości. Wypędzili kilkadziesiąt tysięcy Romów, którzy teraz koczują w Belgradzie pod jednym z mostów na Dunaju w budach z kartonu, bez nadziei na powrót dokądkolwiek. Wypędzają Serbów zamieszkujących północną część prowincji. Tysiące uciekły jeszcze podczas bombardowań NATO i po ich zakończeniu.

Wielka czystka nastąpiła w 2004 r., kiedy Albańczycy sprowokowali zamieszki, podczas których zginęło 25 osób, a kilkaset zostało rannych. Exodus trwa. Ci, którzy zdecydowali się pozostać, żyją w ciągłym strachu o życie. Nie mają pracy. Bez ochrony żołnierzy i policji z międzynarodowych oddziałów nie mogą się poruszać. Każdy wyjazd do lekarza, a nawet na nabożeństwo to wyprawa pod osłoną konwoju.

Polityka 28.2007 (2612) z dnia 14.07.2007; Świat; s. 56
Reklama