W jeziorze w Kennebunkport Putin złowił sporego okonia. Jego gospodarz George Bush wrócił z pustymi rękami. Z wędkowaniem jak z życiem – Putin nabił kolejne punkty: jako pierwszy zagraniczny przywódca gościł w rodzinnej rezydencji Bushów, mimo porównania Ameryki do Trzeciej Rzeszy. Bush nie zyskał niczego poza wyciszeniem rosyjskiej retoryki i podtrzymaniem pozorów, że Rosja pozostaje partnerem Ameryki. W rzeczywistości staje się jej adwersarzem, od którego oczekiwać można jedynie przestrzegania reguł twardej gry.
„Rybę w Kennebunkport – podkreślił kurtuazyjnie Putin – złowiliśmy dzięki kolektywnemu wysiłkowi”. Rzeczywiście, podejrzewa się bowiem, że wrzucono ją do wody, aby dała się dostojnemu gościowi złapać. Waszyngton wychodzi z siebie, żeby poprawić stosunki z Moskwą. Kreml oskarżył USA o dążenie do panowania nad światem i okrążenia Rosji (poparcie aspiracji Gruzji do NATO) oraz zagroził odwetem za plany budowy tarczy w Polsce i Czechach. Miałoby to polegać na zawieszeniu układu o redukcji sił konwencjonalnych w Europie (CFE), wycofaniu się z traktatu o zakazie rakiet średniego zasięgu na starym kontynencie (INF) i nakierowaniu rakiet rosyjskich na europejskie miasta.
Z Moskwy powiało mrozem. Rosja nie zgadza się na plan przyznania „nadzorowanej niepodległości” dla Kosowa i zapowiada weto w Radzie Bezpieczeństwa ONZ (patrz artykuł o Kosowie, s. 56). Blokuje też próby nałożenia sankcji ONZ na Iran, podejmowane w celu zmuszenia go do rezygnacji ze zbrojeń nuklearnych. Na dodatek gotowa jest używać ropy i gazu ziemnego jako broni politycznej, czyli szantażować zależną od rosyjskich dostaw Europę.
Mimo swej wolnościowej frazeologii, ekipa Busha długo nie reagowała na tłumienie demokracji przez Putina,
ale kolejne niewyjaśnione zabójstwa dziennikarzy i otrucie Litwinienki przepełniły czarę.