Tym razem akcja najnowszej waszyngtońskiej opery mydlanej dzieje się w pobliżu drugiego ośrodka władzy, czyli Kapitolu. Negatywnym jej bohaterem jest bowiem 54-letni kongresmen Gary Condit z Kalifornii, który przyznał się wreszcie do tego, o co go od dawna podejrzewano: że miał z Chandrą romans.
Drobną, czarnowłosą Chandrę widziano ostatni raz 30 kwietnia, gdy wypisywała się z siłowni przed wyjazdem do Kalifornii na uroczystość zakończenia roku na miejscowym uniwersytecie. Gdy przez następne kilka dni nie odpowiadała na telefony, 5 maja rodzice zawiadomili policję. Jej mieszkanie koło snobistycznego Dupont Circle w centrum Waszyngtonu wyglądało tak, jakby miała tam za chwilę wrócić – niepozmywane naczynia w kuchni, walizka spakowana do połowy, obok torebka z prawem jazdy, kartami kredytowymi, pieniędzmi i telefonem komórkowym.
W telewizji błyskawicznie pojawiło się zdjęcie uśmiechniętej Chandry w towarzystwie przyjaciółki i kongresmena. Condit, konserwatywny demokrata, reprezentuje okręg wyborczy w rodzinnych stronach stażystki, więc czysto zawodowe kontakty były naturalne, ale media od razu zasugerowały, że oboje łączy coś więcej. Kongresmen – żonaty, ojciec dwóch dorastających córek – najpierw milczał, pokazując reporterom profesjonalny beztroski uśmiech, a po kilku dniach powiedział, że Chandra jest tylko jego „dobrą znajomą” i obstawał przy tym przez prawie dwa miesiące. Jednak mnożyły się sygnały, że jego związek z Chandrą nie ograniczał się do przyjaźni. Świadkowie opowiadali o jej nocnych wizytach w jego pied-ŕ-terre i licznych telefonach na krótko przed zniknięciem. Pod koniec czerwca stewardesa Ann Marie Smith wyznała w TV, że przez rok łączyły ją intymne stosunki z Conditem i jego przedstawiciele mieli ją prosić, by podpisała fałszywe oświadczenie, że niczego między nimi nie było.