Na zorganizowanym przez „Politykę” panelu poświęconym przyszłości rodzimego futbolu nawet prezes PZPN Michał Listkiewicz nie krył smutku z powodu tego, że z polską piłką jest źle. Warunki do jej uprawiania są kiepskie, boisk brak, a związek za mało się stara, za słabo przekonuje polityków. W tym kontekście, przyznał, przegrana z Ekwadorem na pewno nie była wstydem. – Proszę pojechać do Ekwadoru i zobaczyć, ile oni mają stadionów – zachęcał dodając, że nawet taka Ghana ma ich więcej niż my.
Prezesa męczy histeryczność ocen, miotanie się mediów od ściany do ściany, skłonność do szukania winnych w celu natychmiastowego zgilotynowania. Niepokoi go także to, że do piłki wkracza polityka. – Każdy ważniejszy polityk uważa, że musi się w sprawie reprezentacji wypowiedzieć, skrytykować związek. Polityka, owszem, powinna stwarzać piłce odpowiednie warunki, a nie wkraczać do niej w buciorach – przyznał.
Obraz piłki
– Cały naród patrzy na reprezentację. Ale to tylko wierzchołek piramidy. Odwróćmy tę piramidę i spójrzmy, co jest u podstawy – proponował Roman Kosecki, były reprezentant kraju, obecnie poseł.
Otóż u tej podstawy jest straszna nędza, bo na sport wydaje się co roku zaledwie 0,07 proc. dochodów budżetu. I tu jest pole dla polityków, którzy powinni stwarzać stosowne ustawy. Dlatego Kosecki chce się osobiście zająć ustawą o samorządzie sportowym, która ustali, ile pieniędzy w budżetach gmin ma być wydawane na sport. Zaproponował także radykalne uporządkowanie spraw personalnych we władzach PZPN. – Rolą działacza jest wychowywanie piłkarzy, trenerów. Ale ja nie wiem, czy ludzie odpowiedzialni za szkolenie w PZPN, to ludzie odpowiedni do tej roli. Mówi się dużo o lustracji.