Zarówno Niemcy jak i Francuzi prywatnie krytykują nieelegancką formę odwołania szczytu, jakiś telefon II sekretarza ambasady do oficera dyżurnego Pałacu Elizejskiego, ale podkreślają, że przecież to nie żadna „afera”. W gruncie rzeczy, dla Berlina czy Paryża nie jest to wielki problem. Nie zjedli przywódcy obiadu z prezydentem Kaczyńskim, no i co? Zjedzą innym razem.
To nasz problem. Odrzucenie prezentu w postaci trójkąta weimarskiego, bo Niemcy i Francuzi spotykają się na co dzień. To w interesie Polski leżało przedstawienie osobiście naszych racji politykom, którzy wkrótce na szczycie G8 będą pertraktować z Putinem. Po drugie, jak wytknęło prezydentowi grono byłych ministrów, odwołanie spotkania „bez podania ważnej przyczyny” świadczy o lekceważeniu partnera. PiS odpowiada na to, że „ważną przyczyną” była choroba, ale specjaliści wiedzą, że człowieka można postawić na nogi na dwie godziny (chodziło w końcu tylko o obiad w Weimarze). I widzimy, że prezydent szybko do formy powrócił. Zresztą, jeśli przyczyną była poważna choroba, to po co czołowi politycy PiS skupili całą uwagę na przewinieniach jakiegoś wesołka z „Tageszeitung”? Osobistości z PiS wykręcają kota ogonem wmawiając, że to Niemcy i Francuzi zerwali szczyt, nie chcąc tam Marcinkiewicza. Ale po co było wciskać Marcinkiewicza, który miał być odsunięty trzy dni później? Nic tu się kupy nie trzyma.
Szokująca jest także odpowiedź prezydenta na krytykę ze strony byłych ministrów.
„Zabrakło im elementarnej solidarności narodowej, kulturowej i ludzkiej” – ocenił prezydent wszystkich byłych ministrów po 1989 r. Mniejsza o ministrów. Przychodzą i odchodzą. Prezydent obdarza się tak wielkim autorytetem, że sam definiuje, co jest wzorcem, powtórzmy za nim, „solidarności narodowej, kulturowej i ludzkiej” – odmawiając rozeznania osobom, które, przynajmniej na oko, ustępują mu co najwyżej niewiele.