Archiwum Polityki

Czas do domu!

Wiele było w historii Polski najróżniejszych emigracji, wielkich i małych, politycznych i ekonomicznych, ale na biografii mojego pokolenia najbardziej odbiła się ta ostatnia, unijna. Ja swoją emigrację przeszedłem dużo wcześniej, na samym początku lat 90. i problem miałem już za sobą. Byłem pewien, że nigdzie poza krajem dłużej nie wytrzymam. Drażniły mnie szczegóły, choćby to, że Niemcy śmiali się ze mnie, iż wprowadzam „polskie zwyczaje”. Jednym z nich jest przeświadczenie, że nie wolno brać na herbatę wody z ciepłego kurka, drugim – że zimną należy najpierw „odpuścić”, zanim zacznie się ją nalewać do czajnika.

Otóż ja nie potrafię żyć w kraju, w którym obydwa wzmiankowane rodzaje wody można pić prosto z kranu, bez gotowania i nie trzeba „odpuszczać”! Niewinne odpuszczanie wody przeważało, skruszony wracałem, po czym dziwiłem się, że „tu aż taki syf”. Dopadała mnie choroba emigrantów: tam za pięknie, tu za brzydko, tam się tęskni do Polski, w Polsce też się już nie może wytrzymać. Dlatego postanowiłem w ogóle z niej nigdzie nie wyjeżdżać, wtedy człowiek przestaje się dziwić, że trzeba odpuścić wodę. Ta emigracja unijna przejechała się po wszystkich związkach i przyjaźniach mojego pokolenia. W pewnym momencie wyjechali dosłownie wszyscy moi znajomi oraz dwaj bracia, więcej, niestety, nie posiadam.

Ci, co wyjechali „na zmywak” za granicę, zjeżdżali się raz na rok, najczęściej na gwiazdkę, na nerwowe, pośpieszne dwa dni, spotykali się i w roztargnieniu pokazywali sobie wszystko, co mieli w notebookach. Rozkładaliśmy je na kanapie i grzebaliśmy, każdy w swoim. Filmiki, zdjęcia, nagrania, teksty. Każdy oglądał cudze, aby móc jak najszybciej pokazać swoje i wyegzekwować własną dawkę podziwu:

„Zobacz, to taka gruba pani, co u nas obsługuje.

Polityka 10.2009 (2695) z dnia 07.03.2009; Kultura; s. 55
Reklama