Każdy przełom dekad skłania do podsumowań, niekiedy także do przewartościowań. W przypadku plastyki pretekstów do rozliczeń było szczególnie dużo; rzec by można, iż wręcz trudno było od nich uciec. Przede wszystkim posypały się wystawy bądź to bilansujące minione dziesięciolecie („Na wolności/w końcu” w stołecznej Królikarni), bądź próbujące ukazać aktualny układ sił („Scena 2000” w Zamku Ujazdowskim), bądź też zapowiadające nadejście nowego pokolenia artystów („Najgroźniejsze pędzle”, „Pop Elita”, „Supermarket sztuki”). Jednak najważniejszą, w pewnym sensie psychologiczną, inspiracją do rozrachunków ze sztuką mijającej dekady stały się dwa słynne już ekscesy z warszawskiej Zachęty: Olbrychski atakujący wystawę Uklańskiego i poseł Tomczak atakujący rzeźbę Cattelana. Aktor z szabelką, zapewne zupełnie nieświadomie, dał sygnał do ataku wszystkim tym, którzy czuli się sfrustrowani życiem plastycznym kraju. Pytanie o to, czy artysta może wieszać fotosy aktorów w nazistowskich mundurach, szybko zamieniło się w pytanie o sens sztuki uprawianej i wystawianej w kraju.
Batalia poszła przede wszystkim o tzw. sztukę krytyczną, która – tu nie ma różnicy poglądów – zdominowała życie plastyczne w Polsce w minionym dziesięcioleciu, stała się pupilką krytyków i szefów największych krajowych galerii. Nurt ów próbowano definiować na sto sposobów, mnie podoba się lapidarne określenie młodej krytyk sztuki Izabeli Kowalczyk, która napisała, iż „sztuka krytyczna ukazywała problematyczność tego, co uchodzi za oczywiste”. Symbolem, a równocześnie jedną z pierwszych manifestacji „krytycznych” była „Piramida zwierząt” Katarzyny Kozyry z 1993 r., zaś obok niej jednym tchem wymienia się z reguły artystyczne działania Pawła Althamera, Zbigniewa Libery, Artura Żmijewskiego, Grzegorza Klamana i Roberta Rumasa.