Archiwum Polityki

Strzelam w słusznej sprawie

Rozmowa z Angeliną Jolie, odtwórczynią roli Lary Croft w filmie „Tomb Raider”

Twój ojciec, wybitny aktor Jon Voight, twierdzi, że zawsze byłaś buntowniczką. Czy jesteś nią nadal?

Wciąż jestem nieco buntownicza.

Masz opinię osoby szczerej i bezkompromisowej. Czy te cechy ceni się w Hollywood?

Chyba tak, skoro jakoś daję sobie radę. Wprawdzie ostrzegano mnie wiele razy, bym siedziała cicho, ale mówię, co myślę i, jak na razie, nikomu to nie przeszkadza.

Czy teraz, będąc znana aktorką, korzystasz wciąż z rad ojca?

Ojciec powiedział mi kiedyś: pamiętaj, jeśli chcesz zrobić coś dobrego, po prostu zrób to, bez względu na okoliczności. Nie poddawaj się. Myślę, że posłuchałam ojca. W żadnym z filmów nie powiedziałam czegoś, w co bym sama nie wierzyła.

Aktorki narzekają, że w Hollywood brakuje dobrych ról kobiecych. Myślisz podobnie?

Miałam bardzo dużo szczęścia, że zaczynałam akurat teraz, gdyż nie jestem pewna, czy parę lat wcześniej reżyserzy dawaliby mi duże role. Zresztą, gdy startowałam, mówiono mi, że jestem zbyt ponura i w ogóle wyglądam egzotycznie. Trochę musiałam poczekać, ale opłaciło się. Zagrałam w filmie „Gia”, potem w „Przerwanej lekcji muzyki”; za rolę w tym ostatnim obrazie dostałam Oscara. Czy w tych rolach jest coś wspólnego? Wydaje mi się, że nieźle gram współczesne, wrażliwe, zbuntowane dziewczyny. Nie jestem natomiast zbyt dobra w graniu innych ról.

Czy jednak nie żałujesz, że odrzuciłaś propozycję zagrania w „Aniołkach Charliego”?

Nie żałuję. To był zabawny film, ale chyba nie dla mnie. Zresztą aktorki, które w nim zagrały, zostały świetnie dobrane.

Wystąpiłaś natomiast w „60 sekundach”.

To nie była wielka ani ważna rola, ale przyjęłam ją, ponieważ po wyczerpującej „Przerwanej lekcji muzyki”, po pobycie w zakładzie psychiatrycznym, nie byłam w stanie zagrać niczego trudnego, nie chciałam też wyjeżdżać z Los Angeles.

Polityka 32.2001 (2310) z dnia 11.08.2001; Kultura; s. 49
Reklama