Niemiecki artysta po raz szósty odprawił własne czary nad „Czarodziejskim fletem”. Enigmatyczne libretto Emanuela Schikanedera zostawia dużo miejsca na interpretacje. Można rzecz traktować jako bajkę lub jako moralitet z wolnomularskimi rytuałami w tle. Jeden reżyser podkreśli wątek antyfeministyczny, inni podążą za Taminem, cokolwiek by jego wędrówka oznaczała i dokądkolwiek prowadziła. Można kontekst masoński uwzględniać lub odrzucać, można snuć rozmaite spekulacje wokół znaczenia postaci Sarastra, Królowej Nocy, Trzech Dam i Trzech Chłopców czy też symboliki, jaką niesie tytułowy flet podarowany Taminowi oraz dzwonki dla Papagena. Wiele królików da się wydobyć z tego kapelusza – to dzieło ma w sobie niemało kuglarstwa.
Achim Freyer sam jest wielkim kuglarzem, nic zatem dziwnego, że do „Fletu” powraca tak często. W ciągu zaledwie kilku miesięcy wystawił go czterokrotnie, za każdym razem inaczej. 6 grudnia – na Tygodniu Mozartowskim w Mannheim (w wersji z fortepianem na cztery ręce, opracowanej przez Alexandra von Zemlinsky’ego), w Nowej Operze w Moskwie – 10 marca, w Dreźnie – 3 czerwca, w ramach koprodukcji z Operą w Strasburgu i festiwalem w Schwetzingen (pierwszy raz pokazano tę wersję w 2002 r.), a 16 czerwca w Warszawie. Przedtem była inscenizacja w Hamburgu (1982) i, piętnaście lat później, na festiwalu w Salzburgu.
Freyer nadbudowuje własną opowieść nad Mozartowską.
W salzburskiej realizacji rzecz działa się w cyrku. W Mannheim – w domu mieszkalnym, gdzie Królowej Nocy przypisana była kuchnia, Sarastrowi biblioteka, a Papagenowi – kurnik. W Moskwie Sarastro miał przypominać Stalina, atrybutem Królowej Nocy był sierp (kojarzący się z księżycem), a Sarastra oczywiście młot (zarazem symbol masoński, więc wszystko pasowało).