Archiwum Polityki

Nigel Kennedy o Karłowiczu, Młynarskim, Zakopanem i drużynie Cracovii

Zaczyna pan właśnie nagranie polskich koncertów skrzypcowych z Polską Orkiestrą Kameralną pod batutą Jacka Kaspszyka. Czy trudno było przekonać firmę EMI?

Nie tak trudno, jak się spodziewałem. Myślę, że i dla EMI, i dla mnie dobrze jest mieć tę muzykę w repertuarze. Polska Orkiestra Kameralna gra ją z wyjątkowym wyczuciem. Pasja, kontrola i intelekt – to trzy wielkie zalety tego zespołu. Pracujemy razem od kilku lat, mamy wspaniały kontakt, czuję interakcję z każdym muzykiem.

Wykonywali państwo już te koncerty w najlepszych salach Niemiec. Jak się tam podobały?

Bardzo. Przychodzili do nas studenci i mówili, że nigdy przedtem nie słyszeli tych utworów i też chcieliby je grać.

Jak pan trafił na ten repertuar?

Przyjechałem po raz pierwszy do Polski na zaproszenie Elżbiety Pendereckiej, grałem koncert Elgara w Filharmonii Narodowej. Kiedy po występie wyszedłem już na ulicę i zmierzałem do samochodu, podszedł jakiś człowiek i powiedział: „Gra pan muzykę romantyczną, niech pan posłucha tego, to będzie w sam raz dla pana”. I wręczył mi płytę z koncertem Młynarskiego w wykonaniu Konstantego Kulki. Płyta zapodziała mi się gdzieś w domu, ale parę lat później znalazłem ją, przesłuchałem i pomyślałem: muszę to zagrać! Trudno było znaleźć nuty, bo utwór nie był drukowany, ale się udało. Potem jeszcze podpowiedziano mi Karłowicza. To bardzo różne koncerty, każdy z kompozytorów szukał czegoś innego: Młynarski był dumny z tradycji związanej z dziedzictwem chopinowskim, a Karłowicz chciał tworzyć w duchu środkowoeuropejskim. Ale oba utwory są bardzo polskie, w obu słychać też wpływ muzyki góralskiej.

Zna pan już polskie klimaty po tylu latach bliskich kontaktów?

To prawda, spędzam tu wiele czasu, zwłaszcza w Zakopanem.

Polityka 25.2006 (2559) z dnia 24.06.2006; Kultura; s. 59
Reklama