Ich nieformalnym liderem jest Piotr Hubert Gontarczyk, 36-letni absolwent Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Formalnie jest zastępcą dyrektora Biura Udostępniania i Archiwizacji Dokumentów IPN (była to jedna z pierwszych nominacji dokonanych po objęciu funkcji prezesa Instytutu przez Janusza Kurtykę). Oficjalny życiorys Gontarczyka ze strony internetowej IPN jest dość sztampowy. W rzeczywistości jest jednak postacią nader wyrazistą i kontrowersyjną.
Coraz też częściej przyjmuje rolę głównego lustratora w IPN. To ideowe rozgrzanie widać ostatnio wyraźnie w gazetowych publikacjach autora. Oto we „Wprost” (18 czerwca br.) Piotr Gontarczyk (wespół ze Sławomirem Cenckiewiczem) opisują współpracę z SB (zwłaszcza w latach 50. i 60.) Kazimierza Koźniewskiego, zmarłego w ubiegłym roku pisarza, publicysty, w latach 1972–1982 etatowego pracownika „Polityki”. Przypadek Koźniewskiego to przykra – także dla byłych jego redakcyjnych kolegów, na których być może donosił – historia ideologicznego zaczadzenia.
Materiał wydaje się dość porządnie zdokumentowany (i mógłby być opublikowany także w „Polityce”), ale doklejona do niego publicystyka jest już czystą polityczną robótką.
Oto bowiem Koźniewski, który – poza drobnymi recenzyjkami z książek – od kilkunastu lat, a pewnie i dłużej, niczego w „Polityce” nie publikował i jako stary, schorowany człowiek otrzymywał od redakcji skromne zasiłki na przeżycie, nagle staje się postacią „dla środowiska »Polityki« wpływową”, bo „miał wpływ na linię pisma stojącego dziś w pierwszym szeregu frontu antylustracyjnego”. Intencja – jeśli tego zdania nie dopisali koledzy z konkurencyjnego tygodnika – jest czytelna: opowieścią o tajnej donosicielskiej aktywności Koźniewskiego sprzed dziesięcioleci pacnąć w dzisiejszą „Politykę”, bo jest rzekomo antylustracyjna.