Kiedy Piotr Mikuć zobaczył Milkę, był pewien, że nie żyje. Na śniegu leżał obciągnięty białą skórą szkielet. – Dogi nie kładą się na śniegu – mówi. Ale Milka nie mogła wstać. Miała 20 kg niedowagi, anemię, rany odleżynowe, była potwornie zapchlona. Gdy Mikuć wezwał policję, komendant przekonywał go, że pies „nie ma źle”, na dworze jest tylko w dzień, na noc zamykają ją w piwnicy. Na szczęście miał odznakę inspektora weterynaryjnego, więc bez dalszych dyskusji zabrał Milkę właścicielom. Piotr Mikuć jest lekarzem weterynarii, a przy klinice prowadzi małą hodowlę dogów. Sprzedał Milkę półtora roku temu i będąc w okolicy chciał sprawdzić, jak się ma.
Fakt, że hodowca interesuje się losem sprzedanych przez siebie zwierząt, nie jest regułą. Żeby pies miał rodowód, hodowca musi być zrzeszony w Związku Kynologicznym i przestrzegać restrykcyjnych zasad. Szczeniaki są wówczas drogie, ale zysk niewielki z powodu wysokich kosztów (dobra karma, leczenie, szczepienia, odżywki, wystawy), dla większości rzetelnych hodowców jest to raczej hobby lub dodatkowa działalność. Za nieprzestrzeganie reguł grozi wykluczenie ze Związku. Ale po pierwsze – reguły można omijać, po drugie – kontrole są rzadkie (obowiązkowe są tylko kontrole miotów, bez których nie dostanie się metryki), po trzecie – przypadki wykluczenia są skrajnie rzadkie, po czwarte wreszcie – można nie należeć do Związku i produkować psy bez rodowodu, półrasowe, ćwierćrasowe, w typie rasy itd. I wtedy można już wszystko. Teoretycznie suki nie powinno się dopuszczać częściej niż raz w roku. Ale można przy każdej cieczce, żeby uzyskać jak najwięcej miotów, aż padnie z wycieńczenia. Można karmić byle czym, nie leczyć, nie szczepić, sfałszować książeczkę zdrowia, trzymać zwierzęta w klatkach, w budach, na działkach, w piwnicach.