Radość mąci fakt, że druga, równie ważna ustawa – zapowiadane od lat nowe prawo prasowe – daleka jest od finału. Nowa ustawa ma przeciwko sobie całą złą, a długotrwałą tradycję wymigiwania się od wścibstwa dziennikarzy, a także dociekliwości organizacji społecznych i obywateli. Urzędników wspierają przy tym przepisy np. o tajemnicy służbowej. Stanowią one najporęczniejszą osłonę każdego urzędu przed wglądem z zewnątrz. Zrobić w niej furtkę będzie można tylko po stoczeniu długotrwałej walki na odwołania i skargi sądowe. Wprawdzie wylicza się w ustawie obszary dostępne dla ogółu (np. z zakresu polityki finansowej, wewnętrznej, zagranicznej), zapowiada stworzenie teleinformatycznego Biuletynu Informacji Publicznej czy szeroki kolportaż poszukiwanych danych w miejscach ogólnie dostępnych, ale sprawy z wielu powodów skrywane przez władzę się tu nie znajdą.
Każda ustawa tyle jest warta, ile daje praktycznych możliwości jej egzekwowania na drodze prawa. Ustawa o dostępie do informacji publicznej stwarza nie tylko możliwości odwołań i skarg sądowych temu, komu informacji odmówiono, ale i żąda od urzędników i sądów krótkich terminów ich załatwiania. W ciągu 14 dni należy udostępnić informację (jednak dodaje się możliwość przedłużenia tego terminu do 2 miesięcy), dalsze dwa tygodnie na rozpatrzenie odwołania (jeżeli informacji odmówiono, w 30 dni Naczelny Sąd Administracyjny będzie musiał rozpatrzyć skargę tego, kto spotkał się już z odmową władz administracyjnych dwóch instancji i upiera się nadal, by zdobyć ważną dla siebie wiedzę). Razem daje to co najmniej dwa miesiące oczekiwania.
Ten termin jest mało realny i wie to każdy petent. Rośnie od lat w NSA ilość skarg na tzw. bezczynność władzy, czyli odłożenie sprawy do szuflady. Co roku też NSA ogłasza kompromitujące administrację sprawozdania.