Do oddziałowej Marianny nie dociera jeszcze, że przeciwko niej toczy się śledztwo. Dobrze znane słowa nabierają nowych znaczeń. Prokurator – zawsze miała szacunek do prokuratorów. Przez te lata, kiedy była ławnikiem w sądzie, widziała niejednego. Słyszała niejedną oskarżycielską mowę. Jak by wyglądała ta przeciwko niej? „Wysoki sądzie, obecna tu Marianna z racji swojej pracy w Domu Pomocy Społecznej powołana, by otoczyć opieką biednych, bezbronnych i chorych, przez lata przysparzała im cierpień psychicznych i fizycznych”. Nie, bzdura. Nie wolno tak myśleć. Trzeba myśleć, że umorzą.
A ona się nie przyzna. Założy niebieską garsonkę, długie włosy upnie do góry tak jak na zdjęciu w legitymacji ławnika; siwe pasma i duże okrągłe okulary, znad których będzie uważnie i pewnie spoglądać na śledczego, dodadzą jej powagi. Powie mu, że Dom Pomocy Społecznej im. Waleriana Łukasińskiego w Górze Kalwarii był całym jej życiem, że przepracowała tam 26 lat, że od 20 lat nie była na zwolnieniu lekarskim. Będzie mówić to co teraz: – Kierowałam swoim oddziałem B5 najlepiej jak umiałam. Mój oddział był czysty i zadbany. To był mój życiowy cel, żeby było czysto. Dlaczego przez te wszystkie lata nie było żadnych zarzutów do mojej osoby, dlaczego nikt niczego nie zgłaszał? A to dlatego, że nie było co zgłaszać. Trzymałam oddział w ryzach, ale nikogo nigdy nie uderzyłam i nie poniżyłam. Kiedy 4 grudnia ubiegłego roku zdałam oddział, nie brakowało jednej ściereczki. Dziś stałam się ofiarą pomówień kilku swoich byłych pracownic, których kompetencje oceniam nisko. Sprawa się rozkręca, bo ich kłamstwa są potrzebne nowemu dyrektorowi Domu Opieki Społecznej Markowi Adamowiczowi. Wykorzystuje je, by zrobić z siebie reformatora i sprawiedliwego krzyżowca.