Mówiąc najkrócej, dwa lata temu rolniczy związek kupił tanio mięso od rządu, bo niby miał je szybko wyeksportować, a faktycznie sprzedał w kraju, do reszty rujnując rynek. Pieniądze z podatków, przeznaczone na pomoc dla rolników, trafiły do kieszeni ich reprezentantów. Cała historia zaczęła się w drugiej połowie 1998 r., kiedy okazało się, że mamy w Polsce nadmiar wieprzowiny. Ceny spadały, a wraz z nimi dochody hodowców. Przywódcy trzech największych organizacji rolniczych, czyli Janusz Maksymiuk (KZRKiOR), Andrzej Lepper (Samoobrona) oraz Roman Wierzbicki (NSZZ Rolników Indywidualnych Solidarność) stwierdzili wtedy zgodnie, że „warunki ekonomiczne produkcji rolnej, dochody rolników i warunki życia rodzin rolniczych są nie do zniesienia”, wobec czego połączą wysiłki w obronie chłopskiego interesu. Efekty były imponujące, blokady dróg sparaliżowały kraj.
Janusz Maksymiuk nazywa to powstaniem, bo przecież doszło do wybijania oczu (ranny w oko został reporter jednej z gazet – przyp. autorki), gdy rząd strzelał do chłopów gumowymi kulami – wspomina.
Krew przelana na blokadach zmusiła rząd do interwencji na wielką, niespotykaną do tej pory, skalę. Za pieniądze z budżetu Agencja Rynku Rolnego miała zdjąć nadwyżki mięsa z rynku, aby zahamować spadek cen. Płaciła hojnie, po 5 zł 20 gr za kilogram, podczas gdy cena rynkowa wynosiła 3,20 zł. Sukces był wielki, ale Janusz Maksymiuk postanowił go zwielokrotnić. Banda trzech – jak nieżyczliwi nazywali przywódców chłopskiego porozumienia – naciskała na rząd, żeby skupione mięso sprzedał za granicą, słono dopłacając do eksportu. Rząd uległ. Agencja Rynku Rolnego ogłosiła przetarg dla eksporterów. Chętnych nie trzeba było szukać ze świecą, gdyż gołym okiem widać było, że do zarobienia jest sporo pieniędzy – agencja sprzedawała mięso po 1,80 zł za kilogram.