Sprawa esesmańskiego pisarza Güntera Grassa ostro podzieliła polskie partie polityczne oraz rozmaite autorytety. Lech Wałęsa już zapowiedział, że nie poda Grassowi ręki ani nogi. Trwają dyskusje, czy esesman, nawet laureat literackiego Nobla, teoretycznie może być dobrym człowiekiem, a jeśli teoretycznie tak, to czy podobne przypadki zdarzały się w praktyce?
Z filmów oczywiście wiemy, że nie, dlatego PiS ustami posła Jacka Kurskiego już zapowiedziało, że najważniejszym celem tego ugrupowania na teraz będzie odebranie Grassowi tytułu honorowego obywatela miasta Gdańska, który mu się nie należy ze względu na brak kwalifikacji moralnych. PiS jasno podkreśla, że nie chce z tej sprawy robić elementu kampanii wyborczej, ale niestety tak się składa, że w przyznanie tytułu Grassowi umoczeni są gdańscy politycy PO – partii o znanych skłonnościach proniemieckich, a zarazem partii, której prominentni członkowie posiadają dziadków o niejasnych wojennych biografiach.
Pojawia się pytanie: dlaczego z takim uporem władze Gdańska skupione wokół PO forsowały kandydaturę esesmana? I czy naprawdę honorowym obywatelem polskiego miasta może być każdy, kto umie sklecić parę zgrabnych zdań po niemiecku?
Istotne w całej sprawie wydaje się to, że były esesman Grass jest Kaszubem, a przecież Kaszubem jest także Donald Tusk, w rodzinie którego poseł Kurski wykrył niedawno członka Wehrmachtu.
Czy to przypadek, że wpływowy członek PO jest tego samego pochodzenia co były członek zbrodniczej organizacji Waffen SS? Rozstrzygną o tym najbliższe tygodnie, na razie w sprawie tej milczy zarówno Tusk jak i Grass.
Głos w konflikcie zabierają za to różne miasta. W obronie Grassa wystąpiły już Toruń i Getynga – miasta partnerskie, które przyznały pisarzowi Nagrodę im.