Mimo że wydobycie ustało przed kilkoma laty, w powietrzu wciąż czuć siarkowodór. – Myśmy już do tego zapachu przywykli – mówi Zdzisław Mróz.
Nie przywykli do życia na wygnaniu. Dlatego z poczuciem wyrządzonej im krzywdy piszą pisma, gdzie się da. Na razie bez skutku.
Jeziórko, wieś o średniowiecznych korzeniach,
ciągnęło się po obu stronach szosy z Tarnobrzega do Stalowej Woli, pomiędzy gminnym Grębowem a wsią Stale. W czterech rozległych przysiółkach: Zajezierzu, Królewszczyźnie, Kobylarnii i Podchoi-niu stało 220 gospodarstw. Była tu szkoła, dom ludowy, remiza, kaplica w prywatnym domu. Typowa polska wieś, tradycyjna i niezbyt bogata. – W lesie grzyby, w rzece ryby. Jak się tu weszło, słychać było szum zbóż, a wieczorem koncerty żab – opisuje Jan Korczak, prezes zawiązanego w 2005 r. Stowarzyszenia Jeziorzanie, które skupia około stu wysiedlonych stąd osób.
Spotykają się często, wspominają. Na przykład, ludzie odprowadzali zmarłych do starego krzyża przy głównej drodze, a stamtąd – na cmentarz w Grębowie – szła już tylko najbliższa rodzina. Od lat tylko ten krzyż świadczy o tym, że kiedyś było tu życie. No i głaz, który postawili.
W zapadlisku przedkarpackim, ciągnącym się od Staszowa po Lubaczów, złoża siarki, których zasobność szacowano na 750 mln ton, odkryto w 1953 r. Jako pierwsza, osiem lat później, eksploatację metodą odkrywkową rozpoczęła kopalnia Piaseczno (złoża wyczerpały się tu w 1971 r.), zaraz potem uruchomiono drugą – Machów blisko Tarnobrzega. Szybko też opracowano nową metodę wydobycia, tzw. otworową – wytapiano siarkę ze złoża gorącą wodą. Jej obróbka była łatwiejsza: wymagała co najwyżej rafinacji. Tę metodę stosowano w Jeziórku.
Polska należała do czołowych producentów i eksporterów siarki.