Miesiące partyjnych targów, pozbawiona realnego znaczenia kampania wyborcza, a potem dwa dni gorszących sporów między posłami i senatorami, zwieńczonych trzema turami głosowań – i wszystko na nic. Czechom nie udało się wybrać głowy państwa na kadencję 2008–2013. Ubiegali się o to dwaj kandydaci: obecny prezydent Vaclav Klaus oraz renomowany profesor ekonomii Jan Szvejnar.
Prezydenta wybierają posłowie i senatorowie, jego wpływ na politykę jest niewielki, ale walka o to stanowisko jest tradycyjnie emocjonująca i brutalna, bo chodzi o rzecz w polityce bezcenną: prestiż. Skomplikowany system przeliczania głosów działa tak, że w kolejnych trzech turach głosowań wymagania wobec kandydatów są coraz niższe. Mimo to w miniony piątek i sobotę, po wielogodzinnych sporach proceduralnych, żaden z dwóch kandydatów nie zdobył wymaganej większości. W tej sytuacji rozpisano kolejne wybory na 15 lutego. Procedura zgłaszania kandydatów nadal trwa, wiadomo, że Klaus nie zrezygnuje i będzie walczył o drugą kadencję. Ale wiadomo też, że kluczową rolę w tej partii odegrają czescy, niezreformowani i radykalni, komuniści. Ta partia – trzecia siła polityczna w kraju – już pięć lat temu doprowadziła do zwycięstwa Klausa. W tym roku jej szefowie wypowiadają się jak Pytia, a posłowie głosują raz tak, raz inaczej. Komentatorzy nie mają wątpliwości: ostatecznie poprą tego, kto zaspokoi ich ambicję wyjścia z politycznej izolacji i pomoże wejść do rządu. Takiego albo innego.