Podobno Jak-40, z premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, nie wystartował z Norymbergi z powodu niedbalstwa niemieckiego mechanika. Jeśli nawet tak było, to opinia lotniczych specjalistów nie ulegnie zmianie: rządowe samoloty powinny stać w hangarach krakowskiego muzeum lotnictwa.
W ostatnich latach awariom uległy samoloty, którymi mieli lecieć lub już lecieli m.in. premierzy: Józef Oleksy, Włodzimierz Cimoszewicz, Jerzy Buzek i Leszek Miller. Awaryjne lądowanie w Arabii Saudyjskiej przeżyła marszałek Senatu Alicja Grześkowiak. I jak dotąd pozytywnym skutkiem tych zdarzeń było jedynie awansowanie z kapitana na majora pilota, któremu udało się wylądować z panią marszałek, i odwoływanie się premiera Millera do Opatrzności, czuwającej podobno nad obecnym rządem.
Nasze Bardzo Ważne Osoby (Very Important Persons – VIP) dalej latają Tu-154M, do których w części portów lotniczych nie pasują trapy (oficerowie ochrony żonę premiera Buzka musieli znosić z samolotu na rękach). Polscy ministrowie po Europie latają Jakami-40, które przy silnym wietrze w nos bez międzylądowania nie są w stanie dolecieć do Brukseli. Prezydent za Ocean Tu-154M leci 17 godzin, pasażer samolotu rejsowego 10 godzin. Za dodatkowe międzylądowania słono trzeba płacić, coraz droższe jest paliwo, a przecież w polityce najczęściej najcenniejszy jest czas. Mimo to kolejnym rządom III RP brakowało dotąd odwagi, aby podjąć decyzję o wymianie rządowych maszyn.
Li, Ił, An, Tu
36 Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego z warszawskiego Okęcia przez ponad 55 lat woził VIP-ów m.in. w Ił-12, Ił-14, An-24, Ił-18 i Tu-134. Dziś na stanie mają Tu-154M, Jaki-40 i kilkanaście śmigłowców. Pierwszy Tu-154M, zwany prezydenckim, zakupiono w 1990 r. w ZSRR za 14 mln rubli. Za prezydentury Lecha Wałęsy MON (w którego strukturach jest 36 pułk) był tzw.