Archiwum Polityki

Magia mediów

Rozmowa z publicystą Leopoldem Ungerem

W „Intruzie”, pańskiej autobiografii, która się właśnie ukazała, pisze pan, że „dziennikarstwo to zawód i powołanie, rzemiosło i sztuka, doświadczenie i talent, wiedza i intuicja. I sceptycyzm, a nawet nieufność wobec wszelkich prób ideologicznego ratowania ludzkości”. Przez pół wieku uprawiania tego zawodu nigdy nie zwątpił pan w jego sens?

Nie. Dziennikarstwo ma coś z magii. Polega nie tylko na przedstawianiu swoich opinii szerszemu gronu, ale także na pośredniczeniu między społecznością a wydarzeniami, które się obserwuje. Kiedy zaczynałem pracę w czasach straszliwej totalitarnej urawniłowki, dziennikarstwo dawało poczucie wyjątkowości. Redaktorów ważnych pism obdarzano zaufaniem, poza tym zarabiało się dużo. To wszystko było jednak niczym w porównaniu z przyjemnością, jaką sprawia wykonywanie tego zawodu.

Poznał pan wielu polityków i ludzi, od których zależały losy świata. Nie ciągnęło pana w ich stronę?

Nie miałem takich ambicji. Od 1954 r. – to znaczy od mojego ideologicznego otrzeźwienia – polityka czynna w ogóle przestała mnie interesować. Pragnienia, by decydować o losach ludzi, do czego polityka się sprowadza, napawały mnie odrazą. W tamtej epoce uprawianie jej oznaczało dla mnie krytykę tych, co podejmują decyzje.

Który z wyborów uważa pan za najtrudniejszy?

Życiowo, pierwszy trudny moment to był powrót z Rumunii do Polski w 1948 r. Mogłem wybrać emigrację, świat był przede mną otwarty. Drugą ciężką chwilę przeżyłem w marcu 1968 r., kiedy wyrzucono mnie z Polski. W sensie zawodowym nie przypominam sobie trudniejszych wyborów. Będąc np. wysłannikiem PAP na Kubie w okresie kryzysu w Zatoce Świń pisałem, co naprawdę myślę. Krew mnie tylko zalewała, jak widziałem, co robiono z moimi korespondencjami.

Polityka 48.2001 (2326) z dnia 01.12.2001; Kultura; s. 56
Reklama