– Znaczna część naszego sukcesu schowana jest pod ziemią. Ponad 60 proc. PKB uciekło przed drakońskimi podatkami do szarej strefy – mówi Mychajło Kołomyjec, szef niezależnej agencji ekonomicznej Ukrainske Nowyny. Z każdej bowiem zarobionej hrywny praworządny przedsiębiorca powinien płacić 56 kopiejek tylko podatku od wzrostu wynagrodzeń. A jest jeszcze podatek od zysku, są ubezpieczenia itd.
W ciągu ostatniego roku całe centrum Kijowa pokryło się knajpkami, kawiarniami, restauracjami, sklepami. W dziewiątym roku reform na rynku finansowym Ukrainy pojawiły się wreszcie firmy (na razie tylko dwie), które oferują kredyt na zakup samochodów. W całej stolicy widać boom budowlany – jak Kijów długi i szeroki prywatne firmy budują biurowce i domy mieszkalne. A dobre mieszkanie na obrzeżach centrum kosztuje 20–25 tys. dolarów – i wszystkie nowe zostały rozprzedane na pniu.
Przebiegły Juszczenko
Dżina uwolnił z butelki premier-reformator Wiktor Juszczenko (zdymisjonowany w kwietniu 2001 r., wspólnymi siłami oligarchicznych frakcji parlamentu za „niespełnienie wiązanych z nim nadziei”). Jednak przez ponad rok swoich rządów uporządkował budżet państwa, tzn. odciął miejscowych oligarchów od państwowych pieniędzy. Na Ukrainie mówią: skierował finansowe strumienie w inne miejsce. – Każdy z oligarchów stracił mniej więcej po ok. 0,5 mld hrywien (ok. 100 mln dolarów) – tłumaczy jeden z kijowskich dziennikarzy.
Technicznie wyglądało to tak, że Juszczenko – finansista z wykształcenia – wprowadził mnóstwo drobnych zmian w ustawodawstwie, za niektórymi z nich głosowały nawet oligarchiczne frakcje parlamentu. Nikt z oligarchów nie jest finansistą, nikt z nich się na tym nie zna – w przeciwieństwie do Juszczenki.