Od dziesięciu lat Polska przeżywa motoryzacyjną rewolucję. W tym czasie liczba zarejestrowanych samochodów osobowych podwoiła się. Po polskich drogach jeździ już ok. 9,4 mln aut. Co drugie gospodarstwo domowe może pochwalić się własnymi czterema kołami, a w niektórych tych kół bywa osiem i więcej.
W ciągu roku przybywa milion nowych kierowców, co drugi Polak jest już posiadaczem prawa jazdy. Szybko doganiamy najbardziej zmotoryzowane kraje naszego kontynentu. Niestety, zjawisko to ma swoją ciemną stronę – wypadki drogowe. W ubiegłym roku na polskich drogach doszło do ponad 300 tys. kolizji. Zginęło 6,7 tys. osób, a ponad 68 tys. odniosło rany. Według Andrzeja Markowskiego, szefa Stowarzyszenia Psychologów Transportu, kosztowało nas to 30 mld zł. To nie tylko wartość zniszczonych aut, kosztów leczenia ofiar, wypłaconych im rent i odszkodowań, ale również cena, jaką płaci społeczeństwo tracąc ludzi w sile wieku. To równowartość czwartej części budżetu.
Zdecydowana większość wypadków drogowych powodowana jest przez kierowców samochodów osobowych. Jako społeczeństwo dość realistycznie oceniamy stan bezpieczeństwa na drogach. W badaniach opinii publicznej jako główna przyczyna wypadków wskazywany jest najczęściej brak rozwagi kierujących pojazdami. Krytycznie oceniane są też ich umiejętności. Zaledwie 30 proc. badanych było zdania, że Polacy są dobrymi kierowcami, przeciwny pogląd reprezentowało aż 55 proc. Zachowanie prowadzących samochody jako złe uznało aż 76 proc. ankietowanych.
My i oni
Skąd w nas taki samokrytycyzm? Spokojnie, nie jest tak źle z naszym narodowym samopoczuciem. To tylko efekt rozdwojenia jaźni. Wypadki, zagrożenia, nieumiejętność prowadzenia samochodu to przecież nie my – to ONI. Inni kierowcy nie potrafią jeździć i powodują wypadki, my jeździmy sprawnie i bezpiecznie.