Grubo ponad pół wieku temu, po raz pierwszy wylany ze studiów za nieuctwo, zostałem na rok klasą robotniczą, bo nic innego nie umiałem. W Zakładach Przemysłu Cukierniczego im. 22 Lipca (dawniej E. Wedel) woziłem wózki z herbatnikami. Woziłem te wózki realizując wskazania partii dla narodu, który to naród prosił partię, by mu wskazywała. „Szukaj oszczędności w socjalistycznym systemie produkcji i rezerw materiałowych”. W dziale Czekoladernia–maszyny znaleziono i jedno, i drugie. Zamiast rozdrabniać masę kakaową przez 72 godziny nieustannego mieszania (a tak robiono od stu lat istnienia fabryki), skrócono mieszanie do 36 godzin. Mieszanie jest, jak wiadomo, najdoskonalszym sposobem rozdrabniania. Oceany w ten sposób produkują miałki piasek plaż, a fabryki słodyczy jedwabistą dla podniebienia czekoladę. Skrócenie mieszania zwiększyło natychmiast produkcję o 100 proc. i zmniejszyło zużycie energii o 50 proc. Same zyski, żadnych strat! No, może jedwabistość była mniejsza, ale partia dała ostry odpór malkontentom: bijemy się nie o jedwabistość, lecz o czekoladowość. I gdy po roku opuszczałem fabrykę, by dać sobie szansę być wyrzuconym z innych studiów, to proletariacka czekoladowość była na czele, a burżuazyjna jedwabistość wlokła się w ogonie. Dwadzieścia godzin mieszania wystarczało! Potem na wiele lat straciłem kontakt z ZPC, ale – jak się dowiedziałem – walka o czekoladowość trwała. Cel osiągnięto chyba w 1982 r. w stanie wojennym (wtedy najłatwiej osiąga się cele) – jedwabistość miała walor jutowego worka, zaś czekoladowość tryumfowała. Głównie w kolorze. Partia dała optymistyczną nazwę „wyrób czekoladopodobny”.